SZACHY
Szachy, zadania szachowe i nie tylko
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum SZACHY Strona Główna
->
O Szachach
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Szachy
----------------
O Szachach
Polscy Problemiści
Konkursy
Problemistyka Szachowa
Puzzle
Turnieje szachowe na Śląsku
Szachy w Kraju
Szachy na Świecie
Linki
Wszystko oprócz szachów
----------------
Perpetuum Mobile
Chicago me Chicago
Pogaduchy
Humor
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
wladek
Wysłany: Nie 12:20, 01 Wrz 2019
Temat postu:
Protest w Sao Paolo
https://hartman.blog.polityka.pl/
25.08.2019
niedziela
Świat płonie!
Jan Hartman
Trwają największe w czasach nowoczesnych pożary lasów: w Amazonii, na Syberii i w afrykańskiej strefie równikowej. Tragedia wydarza się głównie w trzech krajach: w Brazylii, Kongu i Rosji. Naturalne pożary wybuchają każdego roku – w tym roku jednak utracona powierzchnia naturalnej zieleni jest kilkakrotnie większa. Przyczyną jest susza wynikająca z postępującego ocieplenia klimatu oraz narastająca agresja ludzka. Ludzie podpalają lasy ze złości, że zabrania im się je wycinać…
Jeśli nie przebudujemy podejścia do wielkich zasobów przyrodniczych Ziemi na poziomie polityki międzynarodowej, to w ciągu kilkunastu lat utracimy bezpowrotnie puszczę amazońską i afrykański las równikowy. To więcej niż zagrożenie ekologiczne – to zagrożenie egzystencjalne. Płonące lasy to utrata tlenu i poważne źródło dwutlenku węgla. Bez „płuc Ziemi” na dłuższą metę nie możemy przetrwać.
Ideologia państwa narodowego, z jego suwerennością, nietykalnością i „sprawami wewnętrznymi”, do których innym państwom „nie wolno się wtrącać”, sprawia, że rządy światowych potęg umywają ręce. Albo rozkładają je w geście bezradności: cóż my możemy prócz apelowania do sumień?
Otóż suwerenność państw na danym terytorium odwołuje się do praw ludów na nich zamieszkujących. Ziemia należy do ludu, a jeśli lud staje się częścią narodu – do narodu. Ale właśnie dlatego, że Ziemia jest miejscem życia całej ludzkości i jako całość jest jej domem, „prawo do ziemi” ma wymiar nie tylko partykularny, lecz również globalny i ogólnoludzki. To dlatego, że Ziemia jest domem wszystkich ludzi, mój ogród jest mój i mogę w nim sadzić, co chcę, a nie odwrotnie. Prawo własności nigdy i nigdzie nie jest, nie było i być nie może absolutne.
Indywidualna i społeczna własność są ze sobą splecione i współzależne. Jeśli narody, które mają w swej pieczy zasoby ważne dla przetrwania całej ludzkości, nie potrafią o nie zadbać, inne narody mają prawo wywierać na te pierwsze jak najdalej idącą presję. Puszcza amazońska czy tajga to nie są „prywatne sprawy” Brazylijczyków i Rosjan, a tym bardziej dyktatorów tych państw.
--
wladek
Wysłany: Pon 7:40, 12 Sie 2019
Temat postu:
--
Jak pokonać Kaczyńskiego?
Nie wiem, czy ktoś jeszcze liczy na odsunięcie skorumpowanego
reżimu od władzy, skoro najwyraźniej połowa społeczeństwa jest
z niego zadowolona. Jednak bez wiary w zwycięstwo i mobilizacji
elektoratu opozycji PiS może wziąć nie tylko większość mandatów,
lecz nawet sięgnąć po … Czytaj dalej →
https://hartman.blog.polityka.pl/2019/08/
---
wladek
Wysłany: Nie 12:49, 11 Sie 2019
Temat postu:
--
Uczymy dzieci
-- grać w szachy
--> od poznawania ciekawych matów
!
--
1_2
diagram - 1
Czarne
- matują w 4 ruchach --
#4
--- --- 1. ...
Hd1+ - 2. Ka2 - Hb3
+!!
---
diagram - 3
3. Wxb3+ -
c4xb3
+ - 4. Kb1 -
Wd1
- szach -
mat
-
wladek
Wysłany: Sob 5:28, 10 Sie 2019
Temat postu:
6.08.2019
wtorek
Nam, Żydom, te pieniądze się po prostu należą!
Jan Hartman
88 spośród 100 senatorów amerykańskich apeluje do sekretarza stanu Mike’a Pompeo, aby ten wywarł nacisk na Polskę w sprawie restytucji mienia żydowskiego. Rząd PiS, który ukochał USA i spodziewa się od Amerykanów nie wiadomo czego, w sprawie mienia żydowskiego zachowuje się jak na porządnego antysemickiego troglodytę przystało: wy, Żydzi niewdzięczni, zamiast nam dziękować za bohaterskie ratowanie was w czasie wojny, teraz chcecie nam wyrwać to, co nasze, hitlerowcom kosztem krwi polskiej odebrane!
W związku z niedawną rezolucją Kongresu USA, zwaną JUST (lub 447), zobowiązującą administrację do wspierania ocalonych z Holokaustu, w tym w zakresie utraconego mienia, w całej Polsce w ordynarny i hałaśliwy sposób prowadzona jest kampania antysemicka – w formie zbierania podpisów pod listem do Trumpa, wyrażającego sprzeciw wobec wszelkich żydowskich roszczeń do jakiegokolwiek mienia bezspadkowego. Przez megafony sączy się nienawistny jad, a naród słucha.
Majowy marsz antysemickiej nienawiści, zorganizowany przez tzw. narodowców, zgromadził kilka tysięcy ludzi. A naród patrzy, nie mając pojęcia, o co w ogóle chodzi. Nie mają też pojęcia partyjni dygnitarze, wiedzący tylko jedno: „ani piędzi polskiej ziemi Żydom nie oddamy”. I mogą liczyć na to, że lud polski przytaknie.
Strach słuchać Kaczyńskiego, Jakiego czy Brudzińskiego, gdy tak wołają: „po moim trupie!”. Ich kompletna ignorancja, zupełny brak empatii nie są tylko cechami osobniczymi – odbija się w nich masowa pogarda dla Żydów, niechętny i pełen urazy stosunek do nich oraz bardzo głęboko ukryte, wypierane i przeistaczane w agresję poczucie winy.
A Żydzi polscy kładą uszy po sobie, świadomi jak nikt inny, że do rozpętania rasistowskiej histerii jest tylko krok. Jak sądzę, większość polskich Żydów odczuwa pewien niepokój z powodu amerykańskiej troski o ich interesy. Dotyczy to również mnie osobiście, jakkolwiek akurat ja na restytucji mienia pożydowskiego mógłbym się wzbogacić. Czy jednak działania Amerykanów nie przyczynią się jedynie do wzrostu nastrojów antysemickich?
--
wladek
Wysłany: Pon 22:27, 05 Sie 2019
Temat postu:
Abp Jędraszewski
2.08.2019 -- piątek
Jędraszewski i #czarnazaraza
Jan Hartman
W 2013 r. na spotkaniu z młodzieżą w Pabianicach abp Marek Jędraszewski, metropolita łódzki, wypowiedział te oto haniebne słowa: „Mogę sobie wyobrazić, że w roku 2050 nieliczni biali będą pokazywani tak, jak dzisiaj Indianie w rezerwatach”. Wypowiedź ta oparta została na przeciwstawieniu sobie tzw. ras ludzkich i wskazaniu „ras” innych niż biała jako groźnych i niebezpiecznych dla tej jednej, która jest „nasza” i której przed obcymi „rasami” trzeba bronić.
Była to w sposób oczywisty wypowiedź rasistowska, siejąca strach i nienawiść rasową, wypowiedź, owszem, bardzo typowa dla katolickich biskupów, lecz nie współczesnych, ale biskupów niemieckich, chorwackich czy słowackich w okresie hitleryzmu, słowem – biskupów nazistów.
Do tej tradycji twórczo nawiązał przed sześcioma laty polski hierarcha. Nigdy nie przeprosił, a kilka lat później papież – wiedząc bądź nie wiedząc, co czyni – awansował tego pana na stolicę biskupią w Krakowie. Może i dobrze się stało. Wyniesiona na szczyty podłość bardziej jaśnieje, a właściwie straszliwiej czerni się nad miastem i krajem.
Słowa te padły w kontekście ówczesnej kościelnej kampanii zniesławień wobec etyki społeczeństwa wolności i równości, kampanii opartej na pełnym pogardy i nienawiści haśle „ideologia gender”. Od tego czasu p. Jędraszewski najwyraźniej niczego się nie nauczył, a Kościół rzymskokatolicki niewiele, bo zamiast o „ideologii gender” jako parawanie dla kościelnej pedofilii i obnażonej na oczach świata totalnej nicości moralnej instytucji Kościoła rzymskokatolickiego prowadzi dziś kampanię oszczerstw i zniesławień pod hasłem „ideologii LGBT”, której symbolem ma być tęcza.
Oto 1 sierpnia tego roku w kościele Mariackim w Krakowie pan
Jędraszewski miał czelność wyrzec te oto słowa pogardy:
Czerwona zaraza już po naszej ziemi całe szczęście nie chodzi, co
wcale nie znaczy, że nie ma nowej, która chce opanować nasze dusze,
serca i umysły. Nie marksistowska, bolszewicka, ale zrodzona z tego
samego ducha, neomarksistowska. Nie czerwona, ale tęczowa.
---
wladek
Wysłany: Pon 21:28, 05 Sie 2019
Temat postu:
---
Lewica powinna prowadzic edukacje Nauczycieli -- logicznego rozumienia
Tu mamy nauke mnozenia i Poznawanie
polskiej Geografii.
--
Diagram - 1
Mat w jednym ruchu -- #1
-- -- Pionek matuje --
1. e4#
1. Wf5#
-- jest to mat w -
Warszawie
-- 5 x 6 =
30
Hetman matuje 3 razy --
1. Hg5# -- Ha5# -- Ha2#
---
wladek
Wysłany: Sob 15:22, 27 Lip 2019
Temat postu:
KRAJ
PiS odpala kolejny sezon serialu „Tusk i zdrada dyplomatyczna”
24 LIPCA 2019 4 MINUTY CZYTANIA
Prokuratura znowu chce, żeby tłumaczka Magdalena Fitas-Dukaczewska
opowiedziała o rozmowach w cztery oczy Donalda Tuska i Władimira Putina
Forum
Prokuratura kolejny raz chce, żeby tłumaczka
Magdalena Fitas-Dukaczewska zdradziła przebieg rozmowy w cztery
oczy między Donaldem Tuskiem a Władimirem Putinem w Smoleńsku.
Prokuratura właśnie ponownie uchyliła tajemnicę zawodową wobec
Magdaleny Fitas-Dukaczewskiej, pracującej dla dyplomacji od 1999 r.
tłumaczki wielu polskich prezydentów i premierów, w tym Donalda Tuska
oraz Jarosława i Lecha Kaczyńskich. Śledczy chcą, by zdradziła, o czym
w cztery oczy rozmawiali – za jej pośrednictwem – premierzy Polski
Donald Tusk i Rosji Władimir Putin na miejscu katastrofy w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r.
REKLAMA
Dziś rano Fitas-Dukaczewska napisała na Facebooku: „Pomimo prawomocnego postanowienia Sądu Okręgowego w Warszawie, który w marcu odmówił zwolnienia mnie z tajemnicy tłumaczonych przeze mnie spotkań, Prokuratura Krajowa w dniu 12 lipca wydała ponownie postanowienie o zwolnieniu mnie z tajemnicy”.
Ewa Siedlecka: To jest już zorganizowane prześladowanie
Na co liczy prokuratura?
Przesłuchanie ma służyć postawieniu Donaldowi Tuskowi zarzutu „zdrady dyplomatycznej”. Art. 129 kk definiuje ją jako „działanie na szkodę RP w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją” (kara od roku do lat 10). Zdrada Tuska miałaby polegać na wyrażeniu zgody na to, by katastrofa była badana według konwencji chicagowskiej, czyli przez kraj, w którym miała miejsce. Aby to wyrażenie zgody mogło być przestępstwem, trzeba udowodnić, że Tusk chciał Polsce zaszkodzić. I dowód na to prokuratura ma nadzieję uzyskać od Fitas-Dukaczewskiej.
---
wladek
Wysłany: Czw 17:13, 25 Lip 2019
Temat postu:
-
teo
22 lipca o godz. 9:30
głos zwykły
22 lipca o godz. 0:44
…współczesna Polska jest spadkobierczyniom Polski szlacheckiej, więc
nie da się wyprzeć z naszej pamięci szacunku dla niej, tym bardziej,
że Polska ta zakończyła życie w wyniku ludobójstwa i grabieży.
1. Pisze się spadkobierczynią a nie „spadkobierczyniom” –
narzędnik, ośle, narzędnik.
2. Polska jest kulturową spadkobierczynią chłopa…
pańszczyźnianego chłopa… niewolnika…i tak już zostanie.
3. Polska straciła swoją państwowość na ponad 120 lat tylko i
wyłącznie na życzenie własnych sprzedajnych magnatów i pijanych szlachetek.
4. Katotaliban wspólczesny to największa zmora Polski.
---
wladek
Wysłany: Pon 12:33, 22 Lip 2019
Temat postu:
Żydzi
21.07.2019 -- niedziela
Czym jest polski antysemityzm? Czy zdołaliście go uniknąć?
Jan Hartman
Ten artykuł przeznaczony jest dla osób w pełni przekonanych,
że nie są antysemitami, a jednocześnie odczuwających dyskomfort
w związku z ewentualnością, że im osobiście bądź Polakom
w ogólności ktoś zarzuci antysemityzm.
Jest to więc artykuł dla prawie wszystkich… Odniosę się w nim do
popularnych klisz, które bądź to są jawnie antysemickie, bądź to
powtarzane są bez świadomości ich antysemickiego charakteru.
Wyszczególniłem ich – nieco złośliwie – 13 i każdą zaopatrzyłem w krótszy bądź dłuższy komentarz. Celem tego artykułu jest dopomożenie tym, którzy chcą się w pełni i do końca wyzwolić z antysemityzmu. Proszę przeczytać do końca jak check-listę, sprawdzając punkt po punkcie kolejne stereotypy i toposy, którym być może Pan/Pani ulega.
Kilkanaście miesięcy temu napisałem już podobny tekst, lecz tym razem mówić będę dobitniej i potraktuję temat bardziej wszechstronnie. Niemniej bardzo zachęcam do lektury tamtego artykułu: tutaj.
Jednocześnie z góry zapewniam antysemitów i osoby wychodzące z antysemityzmu, że jest we mnie ogromna wrażliwość na żydowski antypolonizm, czemu wielokrotnie dawałem wyraz. Tyle że tym razem po prostu piszę o czymś innym.
Nie mam też żadnych oporów przed głośnym mówieniem o żydowskich katach w UB, Żydach w powojennej partyzantce i pseudopartyzantce plądrującej wsie, Żydach witających Armię Czerwoną, okrutnym zachowaniu żydowskiej policji w gettach itp. W świecie żydowskim nie są to żadne tematy tabu.
Jednakże ten akurat tekst nie jest o tym. Jeśli ktoś domaga się, aby warunkiem mówienia o krzywdach wyrządzonych Żydom było jednoczesne mówienie krzywdach wyrządzonych przez Żydów, a zarazem wcale nie uważa, aby w razie poruszenia tematu żydowskiego pochodzenia wielu ubowców koniecznie trzeba było wspominać o tym, że Polacy wymordowali w czasie wojny co najmniej dziesiątki tysięcy Żydów, ten już poprzez tę asymetrię dowodzi swego antysemityzmu.
Tyle że oczywiście nie ma żadnego obowiązku mówienia zawsze o wszystkim naraz i wystawiania sobie rachunków krzywd, z którego będzie wynikało, kto komu więcej tych krzywd uczynił. Takie postępowanie jest tak małostkowe i w swej naturze plemienne, że nawet zdeklarowany antysemita powinien się go wstydzić. Poza tym licytacja na krzywdy jest w tym przypadku absurdalna. Nawet gdyby żydowscy ubowcy wymordowali 10 razy tylu etnicznych Polaków chrześcijan, niż wymordowali faktycznie, bilans krzywd zadanych Żydom przez Polaków i Polakom przez Żydów jest tragicznie nierówny, i to z uwzględnieniem różnicy w wielkości obu populacji.
Próba podjęcia takiej żenującej licytacji jest dowodem tego rodzaju upartej i zatwardziałej ignorancji, tego rodzaju ślepoty na fakty, o których nie chce się słyszeć, że już sama przez się stanowi jaskrawy przejaw antysemityzmu.
Powszechne jest w Polsce oburzenie twierdzeniem Israela Kaca, iż Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki. Tymczasem to sformułowanie znaczy tylko tyle, że znaczna większość Polaków jest antysemitami i że ten antysemityzm przenosi się z pokolenia na pokolenie. A to jest prawda, tak po prostu. Większość Polaków spełnia rozsądne kryteria antysemityzmu i wie o tym każdy polski Żyd z własnego doświadczenia.
Antysemityzm ma w Polsce bardzo głębokie korzenie i trwa mimo nieobecności Żydów – nie wynika bowiem z aktualnych doświadczeń i konfliktów, lecz stanowi dziedzictwo kulturowe, przekazywane młodzieży razem z innymi elementami pamięci społecznej. Rzecz jasna w odróżnieniu od czasów przedwojennych, gdy antysemici szczycili się swym antysemityzmem i z dumą nadawali sobie to miano, współcześnie prawie nikt nie chce określać siebie w ten sposób. Prawie żaden Polak nie uważa się za antysemitę, niemniej znaczna większość przynajmniej czasami powtarza któryś z przesądów, którąś z kłamliwych klisz wymyślonych przez antysemitów bądź kryjących w sobie antysemicki uraz.
Z pewnością sytuacja generalnie poprawia się, zwłaszcza jeśli zestawić ją z postawą Polaków przed II wojną światową, w czasie jej trwania czy w okresie PRL. Niemniej w ostatnich latach znów się pogarsza, a jawnie lub pośrednio antysemicka retoryka zajmuje coraz więcej miejsca w przestrzeni publicznej.
Źródła antysemityzmu są bardzo głębokie, bo sięgają samych podstaw tożsamości katolickiej (Żydzi to ci, którzy nie uwierzyli, że Jezus był Mesjaszem, i wydali go na śmierć), a także konfliktów klasowych, demograficznych i ekonomicznych, jakie przyniósł XIX w. i jeszcze dawniejsze czasy.
W niektórych okresach i na niektórych obszarach Polski sytuacja Żydów była znacznie lepsza niż w innych krajach europejskich, kiedy indziej zaś fatalna. Od końca XIX w. do dziś jest już źle bądź bardzo źle; ostatnio źle jest również na Zachodzie, głównie z powodu agresywnego antysemityzmu wśród ludności muzułmańskiej. W okresie intensywnego kształtowania polskiej świadomości narodowej (powstania narodowe XIX w., ale przede wszystkim II RP) upowszechniało się przekonanie, iż tylko ci potomkowie rozlicznych ludów zamieszkujących Polskę w średniowieczu, którzy dziś wyznają katolicyzm, są pełnoprawnymi Polakami i właściwym podmiotem polskiej państwowości.
Pozostali, w tym Żydzi, mają status „gości” bądź „tolerowanej mniejszości”. Jako goście czy mniejszość ludzie ci nie mogą mieć pełni praw, a ich lojalność względem narodu i państwa polskiego powinna być testowana. Żydzi czy prawosławni powinni co pewien czas oświadczać swoją lojalność względem państwa polskiego i objawiać respekt i wdzięczność z powodu otrzymywanej gościny.
W okresie II RP, kiedy to z wielu społeczności mówiących różnymi językami i mających różne tożsamości etniczno-kulturowe trzeba było uczynić jeden naród polityczny – Polaków – wrogość do Żydów była ważnym spoiwem i ważnym punktem odniesienia dla narracji narodotwórczej. Celowała w tym endecja, ale obsadzanie Żyda w roli wroga narodu i przeszkody w budowaniu suwerennej i dumnej Polski było niemal powszechne.
Prześladowania wobec Żydów – bicie, tzw. getta ławkowe na uczelniach, bojkot ekonomiczny, wykluczanie z zawodów, zakazy studiowania, szkalowanie w prasie i w kościołach itd. – stały się w XX w., a zwłaszcza w drugiej połowie lat 30., czymś w Polsce absolutnie powszechnym. Podczas wojny, pod wpływem propagandy nazistowskiej, było już tylko gorzej. Niestety, Holokaust niewiele zmienił – pogromy ludności żydowskiej ocalałej z Zagłady miały miejsce również po wojnie, bynajmniej nie tylko w Kielcach.
Polacy w swej masie nie tylko prawie nic o tym nie wiedzą, lecz mało ich to interesuje. Nie odczuwają z tego powodu wstydu, a ci bardziej zarażeni antysemityzmem gotowi są te potworne fakty podważać, umniejszać, a nawet usprawiedliwiać.
Nie jest zadaniem tego tekstu wyliczenie wszystkich krzywd doznanych przez Żydów z rąk Polaków. Nie o to tutaj chodzi, jakkolwiek krzywdy te będą w odpowiednich kontekstach wspominane. Nie wyliczam ich, gdyż brzydzę się czymś takim i nie widzę, w jaki sposób mogłoby to pomóc komukolwiek wydźwignąć się z antysemityzmu. Nie robię tego również dlatego, że ta lista byłaby niebywale długa, zupełnie rozsadziłaby ramy tego tekstu. Jednym z przejawów antysemityzmu jest uparta amnezja historyczna.
Oczywiście ktoś, kto nie chce wiedzieć, że Jedwabne było normą, a nie wyjątkiem, a szantażystów i szmalcowników wielokrotnie więcej niż osób bezinteresownie ukrywających Żydów, ten jest antysemitą – niemniej nie o to mi chodzi, żeby niniejszym tekstem kogokolwiek uczyć czy informować.
Jeśli zechce (raczej nie zechce), wszystko sam łatwo odnajdzie w internecie i w książkach (ja w tej materii do żadnego autorytetu nie pretenduję – wiem tyle, czego każdy może dowiedzieć się w kilka dni). Moim zadaniem jest wyłącznie przystawić lustro do twarzy Polaka – takiego Polaka, który ma dość odwagi, by w nie spojrzeć.
Odwagi trzeba, bo w większości przypadków jednak zobaczy w nim twarz antysemity. Podkreślam przy tym, że nie zajmuję się tu antysemityzmem jawnym, czyli opowieściami o międzynarodowym spisku żydowskim, żydowskich krwiopijcach, podłej, lichwiarskiej naturze każdego Żyda, „talmudycznej moralności”, zdradzie wobec Chrystusa, lenistwie i chorowitości Żydówek itp. Artykuł ten dotyczy antysemityzmu, by tak rzec, kulturalnego.
A wracając do kwestii żydowskiej tożsamości „gościa” w endeckim dyskursie: każdy, kto wyobraża sobie, że Żydzi są jakby mniej podmiotowi, że w mniejszym stopniu niż Polacy etniczni czy Polacy katolicy są w Polsce u siebie, ten jest antysemitą. Myślenie o Żydach jako „obcych w naszym domu”, jakkolwiek wielu Żydów tak samo myślało o sobie, jest fundamentalną antysemicką kliszą, tym bardziej zajadłą i niebezpieczną, gdy traktuje się tę żydowską tożsamość jako skazę krwi bądź jakiś skażony „status ontologiczny”, niezależny od tego, jak bardzo Polką czy Polakiem jest dana osoba.
Podejrzliwe doszukiwanie się w kimś żydowskiego pochodzenia jest najbardziej typowym, a zarazem bardzo wyrazistym przejawem antysemityzmu. Antysemita mówi o Żydach, nawet całkowicie zasymilowanych, „oni”, nieustannie podejrzewając ich o złą wolę i nielojalność. Tego rodzaju piętnującą i wykluczająco-dyskryminującą postawę można nazwać antysemityzmem prostym.
Bywa, że Polacy uważający Żydów za element obcy i niepożądany, chętnie dający wiarę rozmaitym legendom o żydowskich spiskach i żydowskiej wrogości wobec Polski, po cichu (a czasami jawnie) popierają działania, które eliminowały Żydów z polskiej społeczności. Wśród nich są tacy, którzy z aprobatą mówią o Holokauście (dawniej było takich osób bardzo dużo) oraz o wymuszonej emigracji kilkunasty tysięcy Żydów w latach 1968-70.
Ci, którzy wyobrażają sobie, że zamknięte, jednorodne społeczeństwo polskie jest czymś lepszym niż wielokulturowa i wieloetniczna wspólnota, siłą rzeczy również są antysemitami. Chcieliby się bowiem Żydów pozbyć bądź cieszą się z faktu, że obecnie prawie ich już w Polsce nie ma. Niektórzy wręcz w głębi duszy uważają, że ci, którzy zabijali Żydów bądź wydawali ich w ręce Niemców, robili dobrą, acz brudną robotę – pozbycie się Żydów było bowiem historyczną koniecznością i warunkiem pełnego dobrostanu narodu polskiego.
Tacy ludzie stanowią najzajadlejszy i najpodlejszy gatunek antysemitów. Na szczęście nie ma ich wielu. Ich poprzednikami są niezwykle liczni do niedawna Polacy obwiniający Żydów za śmierć Chrystusa bądź o porywanie chrześcijańskich chłopców celem utoczenia ich krwi na macę. Dziś słyszy się takie rzeczy nieczęsto, podobnie jak to, że „Żydówki mają w poprzek” albo że „chorują na serce” i jest to naprawdę istotna zmiana kulturowa. Dawniej było to powszechne, podobnie jak mówienie o Żydach na co dzień nie inaczej niż „żydek”, „żydki”; wielu Żydów, którzy wyjechali z Polski wkrótce po wojnie, też tak mówi, gdyż tylko takie polskie słowo na oznaczenie Żydów poznali, nie wiedząc nawet, jak bardzo jest pogardliwe.
Wszystko to, o czym dotąd powiedziałem, podpada pod kategorię antysemityzmu prostego i nie stanowi głównego przedmiotu niniejszej rekapitulacji. Twierdzę, że w Polsce nadal jest wielu antysemitów prostych, czyli takich jak ci, którzy do II wojny światowej swoim antysemityzmem się szczycili. Są oni jednak stosunkowo małą mniejszością. To oni właśnie piszą w ankietach, że „nie chcieliby mieć Żyda za zięcia albo sąsiada”. Taki rodzaj antysemityzmu wychwytują badania socjologiczne.
Znacznie bardziej rozpowszechniony jest jednakże antysemityzm w formach bardziej zakamuflowanych i pośrednich. Jeśli mówię, że większość Polaków to antysemici, nie mam na myśli tego, że reprezentują antysemityzm w formie prostej, lecz w formie subtelnej, ukrytej za pewnym kodem językowym i symbolicznym, w przesądach, kompleksach i resentymentach. Osoby te powszechnie odżegnują się od antysemityzmu, a niektóre nawet głęboko wierzą, że antysemitami naprawdę nie są. Inni są niekonsekwentni i mówią „nie jestem antysemitą, ale…”, a jeszcze inni w głębi duszy zdają sobie sprawę, że są antysemitami, lecz wstydzą się tego nawet przed sobą.
Są i tacy, którzy przed własnym antysemityzmem uciekają w filosemityzm. No wreszcie są Żydzi, którzy przejmują, internalizują rozmaite antysemickie klisze, aby tym skuteczniej wtopić się w polskość bądź po prostu dlatego, że są przekonani, iż nikt nie śmie im (jako Żydom) antysemityzmu zarzucić. Ale ja akurat śmiem, przeto niniejszy tekst adresowany jest również do pewnej części polskich Żydów.
Mój artykuł nie jest i nie może być bardzo głęboki. Mówi rzeczy proste, doskonale znane ludziom zorientowanym w temacie, a nawet rzeczy trywialne. Nie mówię nic nowego, lecz nie powiem też nic kontrowersyjnego. I właśnie o to chodzi – żeby w jednym miejscu zebrać pewną liczbę antysemickich truizmów i banalnych na nie odpowiedzi. Są to zresztą odpowiedzi bardzo cząstkowe – nie piszę wszak monografii, lecz niewielki tekst o przeznaczeniu terapeutycznym, służący zwalczaniu antysemityzmu.
W czym więc wyraża się ów pośredni, najczęściej prawie automatyczny, nieświadomy i niekontrolowany antysemityzm? Oczywiście w pewnych kliszach, spopularyzowanych wypowiedziach i reakcjach, które nader często spotykamy w przestrzeni publicznej oraz w prywatnych rozmowach. Są to rozmaite manipulacje, półprawdy i wykręty, które łatwo zdemaskować, lecz nie ma tego w zwyczaju.
W generalnie antysemickiej społeczności, jaką stanowią Polacy,
rozmaite podszyte antysemityzmem, niby-nieantysemickie
wypowiedzi są w pełni akceptowane, zwłaszcza gdy towarzyszy
im jednoznaczne odżegnywanie się od antysemitów. Oto przykłady.
1. W Polsce wcale nie ma tak dużo antysemityzmu; jesteśmy zniesławiani (przez Żydów) podobnymi twierdzeniami. No właśnie. Przykładem pośredniego antysemityzmu należącym do najbardziej typowych jest właśnie wspomniany metadyskurs, mający na celu falsyfikację bądź osłabienie zarzutów o antysemityzm, zwłaszcza zaś generalnej oceny Polaków jako antysemitów.
Tymczasem wystarczy powściągnąć złą wolę, aby zauważyć prawdę oczywistą, że wśród wszystkich wyzwisk, kalumnii i innych przejawów mowy nienawiści kierowanej do „obcych etnicznie”, z jakimi spotykamy się na murach i w internecie, lwia część, a właściwie prawie wszystkie są wymierzone w Żydów. Nie spotkamy napisów obelżywych dla Francuzów czy Słowaków, podczas gdy agresywnego antysemityzmu, wyzwisk, gwiazd Dawida na szubienicach itp. rasistowskich wybryków jest cała masa.
Kto twierdzi, że antysemityzmu jest mało i nie jest w Polsce problemem, ten bardzo wyraźnie wskazuje na samego siebie jako antysemitę. Nawet słowo „Żyd” brzmi w języku polskim ryzykownie. Zwrot „ty Żydzie” nadaje się na obelgę, podczas gdy (na przykład) „ty Rosjaninie” byłoby zupełnie niezrozumiałe.
2. Żydzi sami prowokują antysemityzm. Oczywiście najczęściej czynią to, protestując przeciwko antysemityzmowi bądź wspominając o pogromach. Jeśli chcą być traktowani z szacunkiem, to muszą na to sobie zasłużyć lojalnością wobec Polaków, solidarnością z nimi, wdzięcznością za doznaną pomoc.
Takie to zwykle komunikaty towarzyszą twierdzeniu, że antysemityzmowi winni są Żydzi. Polak, jak z tego widać, nie chciałby być antyżydowski i właściwie to nie jest, lecz, trudna rada, Żydzi go do tego zmuszają. Niechaj się zmienią, to i antysemityzm zniknie…
Ten antysemicki do cna sposób myślenia w jakimś stopniu jest powszechnie akceptowany, a przynajmniej niewielu ludzi zauważa ukrytą w nim agresję. Już samo kojarzenie czyjegoś nieakceptowalnego dla nas zachowania akurat z jego narodowością i przenoszenie niezadowolenia z tego zachowania na całą grupę jest ksenofobią. Za to odmawianie komukolwiek prawa do pamięci krzywd doznanych przez jego przodków oraz upominania się o prawdę jest agresją skierowaną na tożsamość innego.
Czyż ktoś, kto wzbrania Polakom mówienia o doznanych przez nich krzywdach ze strony Ukraińców czy Niemców, nie jest antypolski? Czyż Polacy nie mają prawa protestować, gdy są dyskryminowani i poniżani jako naród? Ponadto w wyrażeniach tego rodzaju zawiera się założenie o wykluczaniu się tożsamości polskiej i żydowskiej. Gdy ktoś jest Żydem, nie może być Polakiem. To fałsz oparty na odruchu wykluczenia. Kto tak myśli, ten jest antysemitą. Skrajną postać omawianej kliszy, mówiącej o Żydach winnych antysemityzmowi, jest obwinianie Żydów o Holokaust.
Sami są sobie winni i częściowo własnymi rękami go dokonali.
3. Żydzi sami mordowali Żydów. Nie dość, że sami sobie są winni, to jeszcze sami uczynili sobie najwięcej krzywd. Policja żydowska w gettach i komanda więźniów żydowskich pracujących przy komorach gazowych są tego dowodem. A także szmalcownicy żydowskiego pochodzenia (i tacy się zdarzali). Dodajmy do tego, rozszerzając kontekst poza Holokaust, żydowskich oprawców z UB, którzy również od prześladowania Żydów nie stronili.
To, że Holokaust czasami dokonywał się z pomocą żydowskich rąk, jest raczej dowodem szczególnego tragizmu położenia Żydów i powinno budzić tym większą empatię – gdy budzi pogardę, stanowi tylko wyzwalacz dla skrywanego antysemityzmu. Tym bardziej gdy owej pogardzie dla żydowskiej policji nie towarzyszą żadne szczególne odczucia względem, dajmy na to, policji granatowej, często bardzo aktywnej w mordowaniu Żydów, a nawet względem samych Niemców.
Być może najsmutniejszą cechą polskiego antysemityzmu jest właśnie ten kontrast, w jakim pozostaje pogarda dla żydowskich policjantów z gett z brakiem wyrazistych uczuć względem Niemców, nie mówiąc już o Polakach, którzy z urzędu lub całkiem prywatnie brali udział w likwidacji gett, pogromach itd. W skrajnych przypadkach tego dyskursu obwiniającego Żydów o Holokaust dochodzi do zrównania „winy żydowskiej” z niemiecką.
4. Żydzi za dużo mówią o Holokauście. Polacy byli „drudzy w kolejce” do likwidacji. To bardzo powszechna i uparta klisza, łącząca okropną w swej niskiej małostkowości „zazdrość o Holokaust” z resentymentem, dążącym do umniejszenia jego znaczenia, na korzyść rzekomo porównywalnego cierpienia polskiego.
To ostatnie antysemityzm wręcz odruchowo porównuje właśnie z żydowskim. Jako że polskich Żydów zginęło 3 mln (dziś mówi się, że nieco mniej), to antysemicka resentymentalna propaganda PRL musiała orzec, że Polaków (tj. Polaków chrześcijan) też zginęło 3 mln. Byleby przynajmniej w liczbach bezwzględnych nie było mniej.
Przez cały okres PRL propaganda uprawiała też proceder polonizacji ofiar obozów zagłady, o których uczono w taki sposób, że dzieci były przekonane, że giną tam milionami Polacy, o Żydach i Holokauście nie dowiadując się przy tym niczego. I społeczeństwo polskie tę propagandę akceptowało – w przeciwieństwie do kłamstw o Katyniu i powstaniu warszawskim.
Z drugiej strony myśl, że pośród 3 mln polskich ofiar Holokaustu byli też liczni Polacy, nigdy się do świadomości społecznej nie przebiła. Podobnie jak to, że sytuacja Żydów i Polaków była podczas wojny diametralnie i dramatycznie odmienna. Niechęć do myślenia o Holokauście, bliżej nieokreślony dyskomfort związany z wypartymi i zapomnianymi winami, zazdrość o sławę, jaką ma w świecie Zagłada, przekonanie, że Żydzi sztucznie rozwinęli „przedsiębiorstwo Holokaust”, doprowadzając do marginalizacji cierpień Polaków, doprowadziły do zamknięcia się polskiej opinii publicznej w ciasnej pułapce urazy i resentymentu, wstydliwej zawiści, złośliwej ignorancji, a wreszcie zakłamania, którego dość żałosnym wyrazem jest dopominanie się, aby uznano Polaków za przynajmniej kandydatów na (kolejny) Holokaust.
Niestety, a właściwie „niestety”, Niemcy nie mieli takich planów, niezależnie od tego, że ten czy ów nazista mógł wyrazić takie marzenie. Wszelkie licytowanie się na cierpienie urąga godności człowieka, a jeśli już się zdarza w kontekście cierpień Polaków i Żydów w czasie wojny, to dlatego, że z poczuciem godności wygrywa tu jednak emocja antysemicka. Upór w ignorancji, dawanie posłuchu bałamuctwom i kłamstwom na temat relacji polsko-żydowskich – to wszystko jest właśnie antysemityzm.
5. Najwięcej drzewek w Yad Vashem mają Polacy, a za ukrywanie Żydów tylko w Polsce groziła śmierć. To wciąż na nowo powtarzane zdanie (druga jego część jest akurat nieprawdziwa) ma brzmieć jak wyrzut: „a wy, Żydzi, jesteście niewdzięcznikami, i wciąż wypominacie nam tych paru szmalcowników”. Co więcej, my, Polacy, byliśmy waleczni i bohaterscy, w wy, Żydzi, szliście do komór gzowych jak barany na rzeź, nie podejmując prób obrony.
To ostatnie jest kalumnią okrutną i byłoby nią nawet wtedy, gdyby było prawdą, że Żydom zabrakło waleczności (wielu Żydów też tak zresztą myśli). Również kompletna nieświadomość i twarda odmowa przyjęcia do wiadomości niezbitych faktów, świadczących o wielkiej dysproporcji, jaka zachodzi między liczbą bezinteresownie pomagających Żydom a liczbą Polaków zaangażowanych w ich krzywdzenie, jest aktywnym antysemityzmem.
Sprawiedliwych, ratujących Żydów bezinteresownie było w proporcji do liczby Żydów w Polsce niewielu, a ryzykowali życie przede wszystkim dlatego, że mogli zostać zadenuncjowani przez Polaków, co zresztą bardzo często się zdarzało. Bywało i tak, że bez pomocy Niemców Polacy sami ze Sprawiedliwymi się rozprawiali.
Świadectwa Żydów, którzy przeżyli w Polsce, są bardzo do siebie podobne – wszyscy doświadczyli prześladowań i szantażu, prawie wszyscy otrzymywali płatną pomoc i bardzo wielu otrzymywało pomoc bezinteresowną i bohaterską. Zasłanianie się Sprawiedliwymi dla wybielania Polaków i obwiniania Żydów o niesprawiedliwe wypominanie Polakom wrogości i współpracy z Niemcami jest niemal oficjalnym tropem retorycznym polskiego antysemityzmu, którym ochoczo posługują się władze, nie tylko proweniencji endeckiej.
6. Żydzi doświadczyli Holokaustu – jak to możliwe, że teraz robią
to samo Palestyńczykom? Nienawiść do Izraela jest popularną,
bo względnie bezpieczną formą wyrażania niechęci do Żydów,
gdyż można ją w tym przypadku zakamuflować troską o
prześladowanych Palestyńczyków. Troska ta ma krótkie nogi.
---
wladek
Wysłany: Śro 12:17, 17 Lip 2019
Temat postu:
--
STRONA GŁÓWNA
Ateizm
16.07.2019 --wtorek
Oto słowo ludzkie. Dobra nowina dla katolików
Jan Hartman
Nie wstaniecie z grobów! Chińczycy i Hindusi nie zostaną jak jeden mąż
katolikami i nie przyjdzie na ziemię Jezus, by rządzić w Pekinie i Bombaju.
Nie będziecie musieli żyć wiecznie ani uczestniczyć po śmierci
w niekończącej się nigdy mszy.
Nie będzie raju na ziemi, bez znoju, chorób
i śmierci. Nie zostaniecie „zbawieni” ani nie doznacie żadnych specjalnych
„łask”, gdy ktoś pokropi was wodą, wypowiadając magiczne zaklęcia.
Zjadając placek z pszenicy, nie spożywacie ludzkiego mięsa.
To wszystko są kłamstwa! Jeśli ktoś wierzy w takie rzeczy, przedstawia się jako wysłannik nadprzyrodzonych sił i mówi innym, że wszystko to „wie”, a nie tylko „wierzy”, pobierając za to pieniądze i nakłaniając, kogo się da, do uwierzenia w te niedorzeczności, ten jest uzurpatorem i oszustem. Oszust, który ci mówi, że nie umrzesz naprawdę i czeka cię życie wieczne, nie tylko nie ma niczego na poparcie swych tez (oprócz tego, że już przed nim ktoś w nie wierzył), lecz przede wszystkim cię demoralizuje i egzystencjalnie uszkadza, pozbawiając cię prawa do śmierci i zapomnienia.
My, niewierzący czy ateiści, choć znaczna większość z nas w ogóle nie interesuje się religią, mamy mimo to pełne prawo religią się interesować i przekonywać innych do jej porzucenia. Prawo do krzewienia postawy świeckiej lub antyreligijnej mamy dokładnie takie samo, jakie do „nawracania” mają księża czy imamowie. Mamy prawo przekonywać, że religia prowadzi do zepsucia moralnego, tak jak katolicy mają prawo głosić, że do zepsucia prowadzi ateizm.
Podkreślam to ich prawo z całą mocą, aby tym bardziej uwypuklić fakt, że wierzący nam tego prawa akurat odmawiają. W odróżnieniu od księży nie mamy w sobie tej pychy, by swoje poglądy nazywać „nauczaniem” i powoływać się przy tym na autorytet istot pozaziemskich i nadludzkich. Nie udajemy niczyich wysłanników ani reprezentantów i nie przywdziewamy dziwnych strojów, aby dodać sobie powagi i usprawiedliwić przemawianie tonem pouczania.
Tytuł niniejszego artykułu należy, rzecz jasna, rozumieć jako ironię i autoironię. Jednak bez cienia ironii stwierdzam, że mówienie za siebie i we własnym imieniu, bez epatowania swoim przekonaniem, że przemawia się w imieniu jakichś potężnych i nadludzkich sił, jest postawą uczciwości intelektualnej, mającą nieskończoną przewagę moralną nad postępowaniem odwrotnym, właściwym kapłanom rozmaitych religii, szerzącym ich rozmaite „dobre nowiny”.
I to nawet wtedy, gdy ich ewentualne nieprzyjęcie nie grozi śmiercią i wiecznym potępieniem. A więc nawracamy, a raczej „zawracamy” – w swoim wyłącznie imieniu, nie strasząc nikogo mękami piekielnymi ani nikogo nie mordując. Jeśli jesteście uczciwi i odważni, a nie tylko klepiecie pacierze i komunały o „otwartości na dialog”, spróbujcie zmierzyć się z krytyczną reakcją na chrześcijaństwo, z antychrześcijaństwem, które jest wszak stanowiskiem gigantycznej większości mieszkańców ziemi, oraz antyteizmem, która charakteryzuje liczbę ludzi podobną do liczby wyznawców Jezusa.
To naprawdę nie chodzi tylko o to, czy księży pedofilów jest tylko 2, czy może 5 proc. Ani o to, czy z usług męskich prostytutek korzysta większość biskupów i kardynałów w Watykanie, czy może mniej niż 50 proc. spośród nich etc. etc. To są sprawy ważne, i owszem, lecz kwestia religii w ogólności i stosunku do chrześcijaństwa w szczególności ma znaczenie o wiele bardziej rozstrzygające dla słuszności osobistych wyborów moralnych i duchowych.
Wypatrując śladów tego kontaktu z treściami antychrześcijańskimi, z dużym przejęciem przeczytałem tekst red. Sebastiana Dudy w najnowszej „Więzi”, którego obszerne fragmenty dostępne są tutaj. Jest on w dużej mierze odpowiedzią na mój wpis blogowy sprzed pół roku, zatytułowany „Wstyd być katolikiem”, który zresztą wzbudził szerszy rezonans (i, mam nadzieję, również ów słuszny wstyd).
Widzę, że proste przesłanie o wspólnictwie w patologicznej działalności Kościoła rzymskokatolickiego, wynikające z przynależności do tej złowrogiej organizacji i sponsorowania jej pod pretekstem „istnienia jakiejś wyższej istoty” (tak jakby KR-K miał mieć z nią cokolwiek więcej wspólnego niż dowolna inna organizacja religijna, zwłaszcza taka, która nie ma na swoim koncie milionów ofiar i stuleci terroru), jednak dociera do tych, do których ma dotrzeć!
Jestem pewien, że udało mi się wyrwać ze „szponów szatana” całkiem sporą gromadkę otumanianych od dzieciństwa niewinnych ludzi. Moje nawracanie działa i zapewne będę musiał się tym zająć w sposób bardziej systematyczny. Jednak zarówno red. Duda, jak i inni katolicy powinni pamiętać, że niereligijność czy ateizm nie oznaczają żadnego deficytu w zakresie duchowej i metafizycznej wrażliwości. Wręcz przeciwnie – czynią naszą podmiotowość metafizyczną o wiele bardziej substancjalną i poważną.
Nasza „dobra nowina” nie ogranicza się do tego, że dziecinna wiara w Boga króla, raj na ziemi i inne tego rodzaju bajki, uwłaczające godności osoby piśmiennej, można porzucić bez żadnego uszczerbku dla jakości życia duchowego, lecz obejmuje również refleksję o tzw. sprawach ostatecznych. Czytelnicy „Tygodnika Powszechnego” mogą zapoznać się z jej dość zwartym i treściwym przykładem tutaj.
Jednak również na łamach „Polityki” kilka lat temu podjąłem próbę wyrażenia w sposób analogiczny do modlitwy, w poważnym nastrojeniu metafizycznym, postawy niewierzącego wobec figury Boga oraz faktu istnienia religii. Proszę wierzących, takich jak p. Duda czy też urzędowo śledzący mnie redaktorzy ultrakatolickich mediów, aby zechcieli na chwilę wyjść poza ramy sporu o moralną ocenę Kościoła i spróbowali podjąć wyzwanie, jakim jest przyjęcie perspektywy jednocześnie metafizycznej i niereligijnej.
Przeczytajcie, proszę, bez uprzedzeń – i spróbujcie zrozumieć ową
„Modlitwę niewierzącego”, którą niniejszym chciałem przypomnieć
(tak jak ja przeczytałem w życiu wiele tysięcy stron tekstów katolickich):
Modlitwa niewierzącego
To nieprawda, że niewierzący się nie modlą. Robią to po swojemu. Bóg nie musi istnieć, żeby się do niego modlić, tak jak życie nie musi być wieczne, aby trzeba było żyć, a dobro nie musi być bez skazy, aby było dobre. Nie wierzyć w Boga to tylko nie wierzyć w wiarę. Wszechmogący Bóg obejdzie się bez istnienia, tak jak człowiek obejdzie się bez istniejącego Boga. Czyż nie można żyć i umrzeć bez Boga u swego boku? Można. I tej możności, ba, tej konieczności nikt nie może człowiekowi odebrać.
Kimkolwiek jesteś, Boże, nie masz takiej mocy, by zabrać mi moją niemoc i nicość. Moje jest królestwo skończoności, a Twoja jest tylko nieskończoność. Jakże Ci współczuję. Masz tylko Siebie. Jakże nudna jest Twa potęga i jakże okrutna Twoja nieśmiertelność. Ja odejdę – Ty musisz zostać. Czy modlisz się sam do siebie o zmiłowanie? Ach, Ty nie możesz się modlić. Wszak masz wszystko. Całego Siebie…
Jesteśmy przewrotni, tworząc Twój obraz na swoje podobieństwo. My, bałwochwalcy, posunęliśmy się do ostateczności, czcząc człowieka w Tobie. Przed sobą się korzymy, siebie się w Tobie lękamy i w sobie pokładamy nadzieję, składając swój los w Twoje ręce. Jesteś dzieckiem naszego bluźnierstwa, naszego lęku i naszej pychy.
A jednak wierzymy, że jesteś nie tylko człowiekiem. Wierzący czują Twoją obecność, Twoje wścibskie oko i Twoją przemożną i nieodwołalną wolę. Niewierzący czują zaś ciężar idei Najwyższej Istoty, którą przodkowie obciążyli umysły i serca ludów. Choć istniejesz na łasce naszej wyobraźni, ciężar Twojej Idei jest prawdziwy i dojmujący. Tak jak prawdziwa jest nadzieja ożywiająca tę Ideę. Dla wierzących to nadzieja drugiego, doskonałego życia. Dla niewierzących – nadzieja, że śmierć usprawiedliwia nasze nikłe życie i stwarza granice, w których skończone dobro, na jakie nas stać, jest prawdziwym dobrem.
Boże nieistniejący, nie masz oczu ani uszu, aby widzieć i słyszeć piękno. Nie masz skaz i niedoskonałości, koniecznych, aby być tylko człowiekiem. Jakże nie chciałbym być na Twoim miejscu. Wymyślili Cię ludzie, biorąc sobie za wzór swoich ojców i panów. Jakże Ci to uwłacza! Czyż można ostateczną podstawę wszechrzeczy roić sobie, patrząc w wizerunek samego siebie jak w lustro? Jakże to tak wyobrażać sobie absolut w postaci czującej i myślącej osoby, osoby ojcowskiej i królewskiej, samotnej, władczej? Wybacz nam tę pychę. Ach, zapomniałem – nie istniejesz poza naszymi marzeniami. To my musimy sobie samym wybaczyć tę pychę i naiwność, nieznającą niczego oprócz człowieczeństwa.
Boże, Ty jesteś niewierzący, tak jak ja. Sam wiesz najlepiej, że czym bardziej w naszych marzeniach istniejesz, tym bardziej nie istniejesz. Wybacz wierzącym, że stworzyli Cię tak niedoskonałym jak oni sami. Nie wiedzieli, co czynią. Ale my, niewierzący, wiemy, że spoza legend i snów o sprawiedliwym Królu nieba wyziera niepojęta bez-prawda absolutu. Zimny i obcy jak kosmos absolut rzucił nas na peryferie bytu, w ciemność świadomego życia, które wszystko pogrąża w mroku swym światłem – tak jak lampa zapalona wśród lasu. Nie mogąc wytrzymać tej nieczułości, stworzyliśmy Ciebie, dobry Boże. Na wieczną pamiątkę tajemnicy człowieczeństwa.
Jak dobrze, że Cię nie ma, Boże! Nie zgasisz swym rozjarzonym blaskiem mądrości i piękna człowieka. Nie zalejesz powodzią swego miłosierdzia naszej ułomnej miłości. Wymyśliliśmy Ciebie z tęsknoty za czymś doskonalszym od nas. Ta tęsknota przynosi nam chlubę. To pięknie, że chcemy większej mądrości, większego piękna i większego dobra. Ale właśnie dlatego, że one nie istnieją, jesteśmy godni uznania w swych własnych oczach.
Muszę Cię zdradzić, Boże Nieistniejący, choć tak ludzki jest Twój rodowód. Muszę Cię zdradzić, bo ważniejszy jest dla mnie twórca niż jego dzieło. Dla miłości człowieka, dla jego wielkości i dla jego klęski muszę pozostać przy nim, nawet jeśli oznacza to dla mnie porzucenie jego największego marzenia. Bo ten, kto marzy, jest ważniejszy od marzenia. Nie pozwolę, aby Twa Idea przygniotła nasze życie i ośmieszyła jego wartości. Nie pozwolę, by miłość do człowieka ustępowała wobec miłości do Ciebie, a cześć dla ludzkiego dobra i geniuszu była ledwie odpryskiem Twojej chwały.
Nie odbierzesz nam człowieczeństwa. My, niewierzący, będziemy szanować i kochać ludzi za to, kim i jacy są, a nie za to, że są Twoimi dziećmi i obrazem Twojego majestatu. Nie zdradzimy człowieka z Tobą. Będziemy stać na straży wolnego człowieka i jego wszystkich dzieł – moralnych, intelektualnych i artystycznych – mimo że są ułomne i dlatego że są ułomne. Nie pozwolimy, aby człowiek ostatecznie ukorzył się przed swoim własnym wytworem, którym jesteś. Choć czcimy Cię jako wyraz ludzkiego geniuszu, to nie pozwolimy na to, by człowiek poniżył się, stawiając swoje dzieła ponad samym sobą i zdradził samego siebie. Znaj swe miejsce, Boże! Służ człowiekowi, jeśli jesteś taki dobry, jak powiadają. A jeśli my jesteśmy tak marni, jak powiadają, nie oczekuj od nas, abyśmy służyli Tobie i korzyli się przed Tobą.
Mówię do Ciebie, a Ty nie słuchasz, o Nieistniejący! Ale słuchają ludzie, bogowie śmiertelni i grzeszni. Mówiąc do Ciebie, mówię do nich. Jesteś przesłaniem i pamiątką po naszych pradawnych przodkach. Nie wyrzekam się pamiętania o nich. Dlatego zawsze będę do Ciebie się modlił, zwracając się do nich i do wszystkich ludzi, którzy marzą o Tobie.
Przez Ciebie spełnia się chwała człowieka i w Tobie wyraża się cała jego nędza. Powstały z lęku i pychy ludzkiej, oddajesz swą postacią to, co mamy w sobie najlepszego – miłość i nadzieję. Dlatego i ja Cię potrzebuję.
--
wladek
Wysłany: Śro 16:23, 10 Lip 2019
Temat postu:
--
10.07.2019-- środa
W stulecie polskiej demokracji
Jan Hartman
Tak, właśnie sto lat temu, pośród dogasających pożarów Wielkiej Wojny, odbyły się w nowej Polsce wolne wybory do Sejmu. Miały miejsce w styczniu 1919 r., ale przez wiele miesięcy trwały różne „dogrywki” i „powtórki”, bo w warunkach na wpół wojennych nie dało się przeprowadzić wyborów wszędzie w jednym czasie, bez zakłóceń.
Te wybory, wygrane przez prawicę (Związek Ludowo-Narodowy), były pierwszym, założycielskim aktem liberalno-demokratycznej polityki w dziejach Polski – początkiem naszej demokracji, z którego powinniśmy być dumni.
Niestety, cieszyliśmy się jako taką demokracją jedynie do przewrotu majowego 1926 r. – wszystkiego sześć lat. Potem nastały rządy autorytarne, autorytarne coraz bardziej i bardziej, aż przyszła wojna i okupacja. Po wojnie, w latach 1946-48, zanim na dobre nie zakorzenił się w Polsce stalinizm, niektórzy mieli złudzenia, że demokracja powróci.
Nie powróciła aż do 1989 r. Dziś nadal istnieje, lecz stworzona w III RP konstrukcja demokratycznego państwa prawa jest z roku na rok rozmontowywana, a ustrój liberalno-demokratyczny zastępowany rządami partii i jej wszechwładnego prezesa.
Polska nie jest jedynym krajem, gdzie liberalna demokracja ma poważne kłopoty, a populizm i rządy autokratyczne umacniają się kosztem jakości rządzenia i swobód konstytucyjnych. Opanowanie technologii wyborczych i medialnych, czerpiących dziś z wzorców marketingu, pozwala łączyć autorytaryzm z wolnymi wyborami, a tym samym zachowywać pozory demokracji znacznie skuteczniej niż np. w czasach tzw. demokracji ludowych. Turca i Rosja są tego doskonałymi przykładami.
Nie wiemy jeszcze, czy epoka liberalno-demokratycznego Zachodu naprawdę się już kończy i czy demokracja będzie zanikać, czy też zmieni swą postać. Wygląda na to, że jednak tak – epoka demokracji liberalnej wydaje się dopełniać, ale demokracja mimo wszystko ma szansę przetrwać.
Nie ulega jednakże kwestii, że większość społeczeństw nie jest bardzo głęboko przywiązana do ideałów demokracji liberalnej i nie rozumie jej zasad. Rozumieją je może Niemcy czy Szwedzi, Kanadyjczycy czy Amerykanie, ale Polacy, Turcy czy Ukraińcy zapewne nie.
Nie widać też w większości krajów, w tym w Polsce, szczególnego przywiązania do wolności, tak jak rozumie ją konstytucja i cała aksjologia Chwalebnej Rewolucji w Wielkiej Brytanii oraz rewolucji francuskiej, jaka legła u podstaw budowania ładu demokratycznego w Europie i Ameryce.
Owszem, ludzie chcą wolności w wymiarach niepodległości państwowej oraz tej wolności najbliższej życiu – osobistych swobód w zakresie zatrudnienia, przemieszczania się, stylu życia, lecz sfera wolności politycznych i gwarancji konstytucyjnych mających ubezpieczyć osobistą oraz społeczną wolność jednostki i wolnych zrzeszeń obywatelskich jest dla większości słabo rozpoznawana i mało angażująca.
Większość Polaków nie wiąże silnych emocji z wartościami politycznymi zapisanymi w konstytucji ani też nie zamierza korzystać z wolności słowa, zrzeszania się czy zgromadzeń w sposób, który mógłby ich narazić na konflikt z władzą. Owszem, osób, którym zależy na takich sprawach, jest wiele milionów, lecz nadal demokracja, dająca władzę większości, jest ofertą interesującą dla mniejszości. I fakt ten stanowi dla demokracji stałe zagrożenie.
Nie możemy liczyć na to, że w jakiejś przewidywalnej przyszłości większość Polaków zrozumie, czym jest rząd ograniczony, dlaczego zwycięzcy wyborów nie wszystko wolno, jak i po co władza jest podzielona na trzy piony, jak funkcjonują ustrojowe „bezpieczniki” przeciwko autorytaryzmowi i próbom zniesienia demokracji za pomocą legalnych i demokratycznych metod. To samo dotyczy równości i ochrony mniejszości. Osoby należące w każdym aspekcie życia do większości, a takich jest w Polsce właśnie większość (a nie wszędzie tak jest), nie są żywotnie zainteresowane ustrojem gwarantującym prawa mniejszości. Słowem, demokracja liberalna jest wynalazkiem dość ekskluzywnym i elitarnym.
Właśnie dlatego, że demokracja liberalna wymaga osadzenia w elitach, dla których jest ich wewnętrzną, tożsamościową aksjologią, może ona funkcjonować tylko tam, gdzie elity są silne i przez społeczeństwo respektowane na tyle, że jest ono w jakiejś mierze skłonne oddawać władzę w ich ręce, to znaczy na nie głosować.
Demokracja liberalna powstała jako kontrakt elit z masami, które w zamian za polityczne upodmiotowienie zgodziły się z tym, że rządzenie wymaga pewnych kompetencji, w tym kompetencji kulturowych, które wprawdzie można nabyć w ciągu życia, ale które z natury swej są czymś elitarnym. Ten relikt dawnego społeczeństwa klasowego (hierarchicznego) pozwalał demokracji funkcjonować i zabezpieczał ją przed podbojem populistów, podsycających negatywne emocje mas i wskazujących im wroga, którego trzeba zniszczyć.
Niestety, demokracja przez półtora stulecia zrobiła swoje – nastąpiła egalitaryzacja społeczeństw, w obliczu której samo pojęcie elity zostało zakwestionowane, a wielokrotne obsadzanie elit w roli owego wroga, którego obiecują zetrzeć populiści, wytworzyło trwały klimat niechęci do klasy politycznej i jej kulturowego zaplecza. Razem z antyelitaryzmem przyszedł też upadek autorytetu elitarnych instytucji władzy, mimo ich demokratycznej natury – na czele z parlamentaryzmem, który głęboko się skompromitował w oczach współczesnych narodów.
Co więcej, państwa przestały w tak wielkim stopniu jak w ciągu minionego stulecia decydować o losach człowieka, który wszak wiedzie swe życie raczej w mieście i w sieci, korzystając z dóbr i usług kupowanych w sklepach, a pieniądze zarabiając w prywatnych przedsiębiorstwach, z państwem mając mało do czynienia i nie bardzo sobie tego życząc.
W rezultacie w wyobraźni współczesnego obywatela, także Polaka, państwo uległo rozszczepieniu na państwo symboliczne, czyli ojczyznę, oraz państwo prozaiczne, czyli zespół służebnych względem obywatela instytucji. Mamy tu niespójny intelektualnie i emocjonalnie konglomerat imaginarium republikańskiego, czyli patriotycznego, oraz realiów instytucjonalnych, postrzeganych w sposób narzucony przez kulturę liberalną – jako sferę rządzącą się przepisami prawa, której racją bytu jest zaspokajanie praktycznych potrzeb obywatela.
Politycy zdają się pozbawionymi dystynkcji i magii pracownikami zatrudnionymi przez naród do określonych celów i zadań, a co najwyżej jacyś postmonarchiczni „mężowie stanu” czy „głowy państw” mogą jeszcze w jakiejś mierze personifikować chwałę państwa, podtrzymując anachroniczny republikański mit.
Nie sądzę, żeby była jeszcze jakaś szansa, aby powrócić do wielkich ideałów liberalnej demokracji, takich jak państwo prawa, równość i wolność, samorządność demokratyczna, samoograniczający się rząd, trójpodział władzy, reprezentatywność rządu, kadencyjność władzy, transparencja sfery publicznej, rozwiązywanie konfliktów na drodze wolnej debaty i negocjacji zmierzających do kompromisów – te wartości są zbyt słabe w zestawieniu z symbolami chwały i świętości ludu i państwa, a także z utrwaloną obyczajowością, nie mówiąc już o egoizmie i kulturowym izolacjonizmie, który zawsze na dłuższą metę zwycięża z otwartością, gościnnością, szacunkiem dla inności oraz hojnością.
Te najwspanialsze cechy kultury liberalnej są luksusem najbardziej rozwiniętych społeczeństw i nie ma co liczyć na to, że wszyscy, a choćby nawet przeciętni, wzniosą się na etyczne wyżyny. Nic tego nie zapowiada.
Dlatego liberalna demokracja wydaje się powoli zmierzać do kresu swych chwalebnych dziejów. Procesy degeneracyjne będą postępować, choć z pewnością nie umrze ani za dekadę, ani za dwie. Można mieć tylko nadzieję, że inne formy samorządu niż te, które oferuje ustrój konstytucyjny, równolegle będą się rozwijać i ostatecznie bilans ludzkiej wolności i społecznej fairness nie ulegnie pogorszeniu.
Wymagać to jednakże będzie wielkiej pracy. Pracy w innych niż rząd ogólnokrajowy obszarach – w regionach, w miastach, w samorządach pracowniczych, w korporacjach zawodowych, w najrozmaitszych grupach i stowarzyszeniach, które zawiązują się sieci. Polem dla demokratyzacji będą również przedsiębiorstwa, zwłaszcza te o bardziej spółdzielczym ustroju własnościowym.
Mała demokracja musi zrównoważyć tę wielką, która ulega erozji – jeśli w ogóle kiedykolwiek działała naprawdę dobrze. Możemy mieć nadzieję, że uratujemy demokrację w jej bardziej elementarnych i mniej wyszukanych formach niż nowoczesny ustrój konstytucyjny.
Jeśli jednak przytłoczą nas wielkie problemy globalnego ocieplenia, a bezpieczeństwo będzie wymagać wszechobecnego nadzoru i dyscypliny, wtedy i to może się nie udać.
--
wladek
Wysłany: Sob 14:43, 06 Lip 2019
Temat postu:
-
5.07.2019
piątek
Tak nienawidzi Kościół rzymskokatolicki!
Jan Hartman
Kuria arcybiskupia Diecezji Szczecińsko-Kamieńskiej upowszechnia wzór „Oświadczenia rodzica w sprawie tzw. edukacji seksualnej”. Ten przerażający dokument powinien przeczytać każdy, komu leży na sercu niepodległość Polski i porządek etyczny życia społecznego w naszym kraju. Takiej womitacji nienawiści i wrogości wobec wartości państwa polskiego i jego aksjologii nie widziałem od dawna. To prawdziwe kuriozum pośród zalewu haniebnych wypowiedzi katolickich biskupów.
Jak wiadomo trwa festiwal kościelnych wystąpień mających sugerować, że przeżarta przez pedofilię organizacja zamierza się oczyścić. Nie zamierza, bo nadal odmawia współpracy z organami ścigania i wypłacania odszkodowań. Nadal też ma czelność wypowiadać się tonem moralnych pouczeń, tak jakby to, co robili jej przedstawiciele, nie kompromitowało ich bez reszty, nieodwołalnie i na zawsze. Co więcej, równolegle do obłudnych pseudoekspiacji prowadzi odrażającą kampanię oszczerstw, jakoby za masową pedofilię księży (nota bene Kościół nadal posługuje się kłamstwem pedofilskim, zaprzeczając dawno już udowodnionej tragicznej skali pedofilii wśród kleru w porównaniu ze wszystkimi innymi grupami zawodowymi) odpowiadało seksualne rozbudzenie dzieci, któremu winne są środowiska LGBT, jakowaś „ideologia gender” i inne „lewackie” czy „liberalne” zepsucie. Trudno sobie wyobrazić coś bardziej ohydnego i podłego niż obwinianie za własne zbrodnie ludzi domagających się edukacji seksualnej w szkole, edukacji dającej dziecku świadomość i siłę niezbędną do przeciwstawienia się molestowaniu seksualnemu. To nie jest nawet zła wola – to czyste diabelstwo
--
wladek
Wysłany: Pią 20:32, 28 Cze 2019
Temat postu:
Flaga LGBT
27.06.2019
czwartek
Żydów nie obsługujemy
Jan Hartman
Takie słowa usłyszałem wiele lat temu w kiosku z kebabem w centrum
Warszawy. Usłyszałem je od cudzoziemca, ale dziś wcale bym się
nie zdziwił, gdyby coś takiego powiedział Polak.
W końcu na tej samej ulicy w latach 30. XX w. Żyd w stroju etnicznym nie miał żadnej szansy być obsłużony przez kogokolwiek, a za to niemalże pewność, że zostałby pobity i wygnany na Muranów, do dzielnicy żydowskiej, już wtedy nazwanej przez liberalną opinię publiczną gettem, co było nazewniczym importem z państwa kościelnego, gdzie pełni chrześcijańskich cnót i miłosierdzia papieże trzymali oznaczonych żółtymi bądź czerwonymi znakami Żydów (hitlerowcy woleli niebieskie gwiazdy Dawida).
Ale ja tym razem nie o antysemityzmie, którego nieistnienie zgodnym chórem głoszą antysemici. To tylko przykład, jakie konsekwencje może przynieść orzeczenie pisowskiego Trybunału Konstytucyjnego, który uznał za niegodne z konstytucją karanie usługodawcy za odmowę świadczenia usługi, powołując się przy tym na wolność sumienia oraz wolność gospodarczą. Wiele już o tym napisano, ale i ja chciałbym wtrącić swoje trzy grosze, bo pewne ważne argumenty w tej dyskusji jakoś jeszcze nie wybrzmiały.
Nie ma wątpliwości co do tego, że obecne orzeczenie w praktyce unieważniające artykuł Kodeksu wykroczeń zakazujący odmawiania sprzedaży usługi przyczyni się do wzrostu liczby zachowań dyskryminacyjnych w sferze usług. To jest poza dyskusją. Być może nie od razu usłyszę „Żydów nie obsługujemy”, ale nie wykluczam tego w przyszłości, bo osoba broniąca swego postępowania przed endeckim sędzią i powołująca się na głos sumienia („Żydzi oskarżają Polaków o niepopełnione zbrodnie i działają na szkodę narodu polskiego” itp.) miałaby teraz szansę się obronić, przynajmniej w pierwszej instancji. Zobaczymy.
Za to sądzę, że już teraz usługodawcy, tacy jak drukarze czy dystrybutorzy prasy, organizatorzy imprez, zarządcy wynajmujący sale na zebrania i imprezy itd., wiedząc, że prawo daje im możliwość odmowy, będą się bali współpracować z opozycją lub podmiotami niemiłymi władzom. Skoro nie odmówili, to znaczy, że popierają opozycję. A to jest dla przedsiębiorcy funkcjonującego w ustroju autorytarnym, gdzie prokuratorzy i sędziowie są „ich”, wystarczający powód, aby umywać ręce i odmawiać kłopotliwym zleceniodawcom. Taki będzie, ja sądzę, rezultat orzeczenia TK, tym bardziej że lęk przedsiębiorców przed współpracą z opozycją istnieje już teraz i coraz bardziej się nasila.
O czym nie mówią komentatorzy? Otóż nie można w ocenie orzeczenia TK, jak również w ocenie poszczególnych przypadków odmowy świadczenia usług z pobudek światopoglądowych, religijnych czy ideowych, abstrahować od tego, jaki rodzaj usługi wchodzi w grę i komu się jej odmawia. Odmowa sprzedaży chleba komukolwiek jest faktycznie niewyobrażalna i Kodeks wykroczeń słusznie takie zachowanie penalizuje. Jednak w przypadku sprzedaży usług, których wykonanie umożliwia jakiś niemoralny proceder bądź nagłaśnianie niemoralnych czy wchodzących w kolizję z prawem treści, prawo do odmowy powinno być chronione silniej niż tylko prawem cywilnym.
Gdybym sam był drukarzem, nie wyobrażam sobie, abym w imię równego traktowania klientów poświęcał wyższe racje moralne i zgodził się np. na druk materiałów rasistowskich, obscenicznych albo nawołujących do dyskryminacji osób LGBT. Z drugiej strony odmowa druku materiałów, których intencją jest obrona takich czy innych grup (np. LGBT) przed dyskryminacją, sama w sobie jest przejawem dyskryminacji i nie mógłbym jej tolerować, gdyby przyszło mi sądzić taką sprawę jak ów przypadek drukarza Adama J. z Łodzi.
Zakaz dyskryminacji wynika wprost z konstytucji, a tym samym działalność na rzecz równego traktowania i praw osób należących do jakiejś grupy narażonej na dyskryminację zasługuje na szczególną ochronę państwa. Na taką ochronę nie zasługuje zaś działalność na rzecz jakiejś religii czy też światopoglądu, bo od nich wszystkich państwo się dystansuje (zachowuje konstytucyjną neutralność). Dlatego każdy drukarz czy właściciel sali konferencyjnej mógłby odmówić sprzedaży usługi, a tym samym współudziału organizacyjnego w imprezie o charakterze religijnym (np. katolickim lub żydowskim) bądź ideologicznym (np. faszystowskim albo komunistycznym). Gdyby prawo zmuszało komercyjną drukarnię katolicką do drukowania antykatolickich broszur, byłoby to perwersyjnie złośliwe i opresyjne; trudno sobie wyobrazić, żeby przepis prawa albo sąd miał kogokolwiek zmuszać do propagowania ateizmu albo katolicyzmu.
Jak widać, są usługi i są usługi. Są odmowy i są odmowy. Nie można wszystkiego traktować jednakowo. Żaden prosty przepis nie załatwi sprawy – od tego są sądy cywilne, żeby spory rozstrzygać. Ale żeby zmniejszyć ich liczbę i wprowadzić jakiś podstawowy porządek w tych sprawach, warto by w Kodeksie wykroczeń zastrzec, że odmowa świadczenia usług co do zasady jest możliwa w przypadku konfliktu przekonań światopoglądowych i religijnych, z wyłączeniem przypadków, gdy odmowa taka podyktowana jest tożsamością rasową, etniczną, religijną lub płciową zamawiającego daną usługę.
Samo w sobie zastrzeżenie to nie dałoby wiele, lecz przynajmniej działałoby odstraszająco na takich ludzi jak drukarz z Łodzi – byłoby ono bowiem wyraźnym sygnałem, że władze i wymiar sprawiedliwości wyczulone są na dyskryminację i jej nie sprzyjają. A przecież odmowa druku plakatów antydyskryminacyjnych środowiska LGBT w kulturę dyskryminacji się wpisuje.
--
wladek
Wysłany: Sob 14:47, 22 Cze 2019
Temat postu:
Jarosław Kaczyński
21.06.2019 --- piątek
Głupi mit narodowej jedności
Jan Hartman
Wypraszam sobie jedność z wyborcami PiS i zwolennikami Kościoła rzymskokatolickiego! Nie tylko jej nie chcę, lecz uważam dążenie do „pojednania” za niemoralne i obłudne.
Nie ma jedności bez przymusu, bez presji tę jedność wymuszającej. Jedność jest ideałem władzy, która pragnie zjednoczonego w poparciu dla niej społeczeństwa. Wezwania do jedności padały wszędzie tam, gdzie ktoś pretendował do niepodzielnej władzy i przywództwa. Kościół rzymskokatolicki wzywał Kościoły prawosławne do zjednoczenia – oczywiście na warunkach Rzymu. Członkowie Kościoła, rzecz jasna, też cieszą się pokojem i braterstwem, za cenę posłuszeństwa przełożonym i przyjmowania w pokorze tego wszystkiego, co władza kościelna, w imię Boże, nakazuje. Jedność jest jednolitością i ujednoliceniem – wszędzie i zawsze kłóci się z wolnością.
A czy jest może jakaś jedność w wolności? Ależ owszem – jedność na poziomie „meta”, polegająca na wspólnej i powszechnej zgodzie na różnorodność oraz powszechnym szacunku dla praw gwarantujących ochronę tej różnorodności jako następstwa wolności. Ale nie o taką jedność chodzi tym, którzy wciąż nawołują do „zgody narodowej” i śpiewają „abyśmy byli jedno”. Tak się jakoś dziwnie składa, że owi piewcy zjednoczenia i komunii dusz, a co najmniej szacunku wzajemnego są akurat tymi, którzy potwarzą, oszczerstwem i kalumnią rzucają w tych wszystkich, którzy nie chcą się im podporządkować.
Wezwania do jedności to obrzydliwy szantaż moralny. Przecież ten, kto jedności nie chce, ten bodaj jest za konfliktem, a nawet wojną domową! Przecież jedność jest pokojem i miłością! Otóż trzeba umieć temu szantażowi powiedzieć „nie”. Jedność ze złem, jedność pod sztandarami opresyjnej władzy albo kłamliwych mitów – jest obłudą i niczym więcej niż wymuszonym posłuszeństwem oraz gwałtem na wolności. A konflikt jest dobry, gdy jest konfliktem dobra ze złem. Nie wolno tego konfliktu bagatelizować w imię kłamliwego relatywizmu, głoszącego, że można się ponad konflikt wznieść i zająć wobec niego jakieś bezstronne, pojednawcze, a jednocześnie protekcjonalne stanowisko. To wstrętne, gdy rozmaici mędrkowie „wzywają strony konfliktu do opamiętania” – słuszność i prawda nigdy nie leżą pośrodku. Zawsze więcej racji ma jedna strona, choćby i wiele miała win na sumieniu oraz spaczonych wyobrażeń o przeciwnikach. Zawsze są opresorzy i ofiary – nawet jeśli te ofiary też są winne. To proste prawdy, w które trzeba się uzbroić, stając na wprost szantażystów biorących nas pod włos.
Na czym miałaby polegać jedność, do której z obłudnym uśmieszkiem namawiają nas pisowcy i biskupi? Do jakich miałaby się odwoływać wartości i symboli? Niech zgadnę! Otóż ta wasza jedność miałaby polegać na tym, że my, wasi przeciwnicy polityczni, mielibyśmy uznać wasze imaginarium symboliczne za własne oraz odnosić się z wielkim szacunkiem do Kościoła katolickiego. Wyliczmy wasze domniemane warunki, na jakich miałaby zostać zawiązana „zgoda narodowa”:
1. Kościół katolicki i głoszone przez niego poglądy („wartości chrześcijańskie” i „nauczanie”) stanowią niepodważalny fundament polskiej tożsamości i trwałą wartość życia społecznego. Odpowiedź: bzdura, kłamstwo, uzurpacja! Kościół jest i zawsze był tragicznym ciężarem kulturowym dla Polski, a jego historia i współczesność to pasmo wyzysku, patologii i zdrad, przetykane nielicznymi wątkami zdarzeń i sytuacji, gdy akurat interes mieszkańców Polski zgadzał się z interesem Watykanu i biskupów, co w groteskowym wyolbrzymieniu jest kłamliwie prezentowane jako „niepodważalne zasługi Kościoła dla Polski”.
2. Wspólnie oddajemy cześć polskim bohaterom, takim jak powstańcy Warszawy i „żołnierze wyklęci”, a upamiętnienie ich bohaterstwa będzie miało oprawę religijną. Odpowiedź: jest czymś moralnie niedopuszczalnym, aby w imię wytwarzania wrażenia jedności kneblować usta tym, którzy chcą mówić o tragiczności powstania warszawskiego oraz o zbrodniach popełnianych przez wielu spośród tych, których Bronisław Komorowski nazwał niegdyś żołnierzami wyklętymi. Natomiast uroczystości patriotyczne i wszelkie inne uroczystości państwowe muszą mieć charakter świecki, gdyż w przeciwnym razie zapewnienie, jakie państwo złożyło w konstytucji, iż wszystkie religie i światopoglądy będzie traktować jednakowo, będzie całkowicie niewiarygodne. Nie ma mowy o żadnym porozumieniu, dopóki religia katolicka i Kościół będą faworyzowane!
3. Jan Paweł II będzie osobą czczoną publicznie i wszyscy będą mówić o nim z najwyższym szacunkiem. To niesłychane – kto dziś chciałby wmawiać innym, że sam wierzy, iż ostentacyjna przyjaźń i ochrona, jaką Wojtyła zapewniał najgorszym zwyrodnialcom, była następstwem jego ignorancji i łatwowierności, ten robi z siebie idiotę. Kult Jana Pawła II jest policzkiem dla ofiar pedofilii, która na całym świecie przybrała za czasów jego pontyfikatu rozmiary niebotyczne, a stworzony system jej ukrywania i ochrony był szczelny i bezwzględny.
Nie jest też prawdą, jakoby Karol Wojtyła miał jakieś szczególne zasługi dla polskiej wolności. Nie tylko nie działał w opozycji, nie był represjonowany, lecz w ogóle nie uczynił niczego na rzecz Polski wolnej, to jest demokratycznej, świeckiej i niezależnej od obcych mocarstw i potęg, takich jak Stolica Apostolska. Co więcej, podpisał poniżający Polskę konkordat, który to dokument zaczyna się od hołdu złożonego przez państwo polskie jego osobie. Kult jednostki, który to sam wobec siebie Karol Wojtyła uprawiał, jest jednym z najgorszych przejawów zepsucia stosunków publicznych i jednym z największych zagrożeń dla wolności. Mówiąc językiem Kościoła – kult ten jest zgorszeniem i bałwochwalstwem. Na szczęście Watykan już się z niego całkowicie wycofał, czego nie chce przyjąć do wiadomości zacofana i egzotyczna polska prowincja katolickiego imperium.
4. Wszyscy będziemy uznawać istnienie prawa naturalnego, którego treść tłumaczy Kościół. Odpowiedź: prawo naturalne to pojęcie religijne (prawo ustanowione przez Boga i wpojone każdej, nawet niewiernej duszy), służące do wymuszania na ludziach posłuszeństwa dla doktryn kościelnych – jako rzekomo mających uniwersalną ważność. Nie poddamy się tej sofisterii i manipulacji. Nie ma żadnego prawa naturalnego, a tym bardziej żadnej specjalnej kompetencji Watykanu i biskupów w jego odczytywaniu.
5. Zgodzimy się na bardzo daleko idące ograniczenia prawa do aborcji. Odpowiedź: każdy człowiek przejęty troską o to, żeby faktycznie aborcja zdarzała się jak najrzadziej, ma obowiązek propagować powszechny dostęp do taniej antykoncepcji oraz wychowanie seksualne w szkole. Ma też obowiązek poświęcić kilka minut na dowiedzenie się, że surowe prawo antyaborcyjne nie pomaga w ograniczeniu liczby dokonywanych aborcji, a za to niesie z sobą zagrożenie dla zdrowia i życia kobiet. Jeśli tego nie uczyni, da dowód na to, że los zarodków ani płodów nic go nie interesuje, a za to interesuje go sam zakaz jako taki, bez względu na jego konsekwencje. Nie ma zgody na to, aby przemycać prawa wyznaniowe oraz kościele obsesje do prawa stanowionego!
6. Lech Kaczyński będzie szanowany. Odpowiedź: Lech Kaczyński był słabym, otwarcie subordynowanym względem swego brata prezydentem o minimalnej popularności i prawie żadnych szansach na reelekcję. Niczym specjalnie się nie zasłużył, a niektóre jego poczynania, jak Możejki czy ostentacyjna przyjaźń z Saakaszwilim, okazały się z perspektywy paru lat wielkimi błędami. Fakt śmierci w katastrofie lotniczej nikogo nie uświęca i nie zwiększa jego zasług.
7. Dmowski będzie szanowany. Odpowiedź: okazywanie szacunku zoologicznemu antysemicie jest antysemityzmem. Po prostu.
8. Nie będzie się mówić o stosunkach polsko-żydowskich w czasach wojny i w czasach okołowojennych inaczej, niż podkreślając zasługi Polaków ratujących Żydów i umniejszając krzywdy doznane przez nich ze strony niektórych Polaków. Odpowiedź: prawda historyczna jest w tej materii szalenie niekorzystna dla Polaków, jako że Żydzi doznali ze strony polskich sąsiadów nieporównanie więcej krzywd, niż zaznali pomocy. Nie ma zgody na zakłamywanie historii relacji polsko-żydowskich, podobnie jak nie ma zgody na całą resztę kłamstw, manipulacji i przemilczeń w ramach tzw. polityki historycznej.
9. Afery KNF, SKOK, Srebrnej, afera taśmowa i inne nie będą uważane za skandale całkowicie i nieodwołalnie odbierające legitymację rządowi i domagające się pełnego wyjaśnienia i osądzenia. Odpowiedź: niedoczekanie! Nie ma jedności z gangsterami!
Oto i wasze warunki „zgody narodowej”. Bardzo dziękujemy. Stawiamy całkiem odwrotne. Ludzie dzielą się na dobrych i złych, mądrych i głupich, uczciwych i zakłamanych, wolnych i zniewolonych. I chociaż nie jest to podział manichejski, bez żadnych szarości i przemieszania, to jednak realny. Nie ma żadnego powodu, żeby głupi byli w jedności z mądrymi, dranie z ludźmi uczciwymi, wolni i racjonalni z niewolnikami przesądów i uprzedzeń. Wręcz przeciwnie – jednanie się z draństwem i głupotą jest hańbą dla przyzwoitych ludzi. Chcecie jedności narodowej? Świetnie! Porzućcie obłudę, pychę, nienawiść, pogardę i ignorancję, a wtedy może pogadamy
--
wladek
Wysłany: Sob 5:05, 08 Cze 2019
Temat postu:
7.06.2019 -- piątek
Jak wygrać te cholerne wybory? Gniewem i furią!
Jan Hartman
To, co wyrabiają politycy po klęsce (klęsce, nie porażce) w wyborach do PE budzi we mnie złość i skłania do jak najgorszych prognoz na jesień. Niestety, swoje dokładają również liberalni komentatorzy, zajęci głównie zaklinaniem rzeczywistości i przypochlebianiem się wiejsko-małomiasteczkowemu elektoratowi PiS, aby przypadkiem nie czuł się niedoceniony, a tym bardziej obrażony przez Hartmano-Jandyzm, zwany też klasizmem. Huczy od wezwań do stachanowskiej pracy w terenie, do rozmnożenia Arłukowiczów i Łukacijewskich, ducha niegaszenia i pokory, pokory, jeszcze raz pokory. Bo pokorą wobec wyborcy wygrywa się wybory, jakoż władza służbą społeczeństwu jest. Nonsens. Wygrywa się walecznością. Nie wolno lękać się konfrontacji, artykułowania antagonistycznych interesów, krytyki nie tylko rządu, lecz i jego zaplecza. Nie można dogodzić wszystkim!
Z tym jeżdżeniem po wsiach przez całe lato to są głupstwa, proszę Koleżanek i Kolegów, głupstwa i dziecinada. Mizdrzenie się do gminnych parafian, zwanych ostatnio „osobami o niskim kapitale kulturowym”, to strata czasu i zwykła błazenada. Trzeba mieć swoją godność i charakter, a nie suszyć zęby byle gdzie, bez ładu i składu. Nigdy, ale to nigdy miastowy z PO nie będzie bardziej wiarygodny dla proboszczowych owieczek oraz „beneficjentów transferów socjalnych” (o, nowomowo!) niż burak czy ćwok – swojak, popierany przez proboszcza i mogący coś załatwić „dla ludzi”. Szukanie przez demokratów wyborców tam, gdzie ich nikt nie chce, razem z całą tą ich demokracją, praworządnością i Europą, jest jak puszczanie Bacha w remizie strażackiej w oczekiwaniu na przyjazd ukochanego zespołu disco polo. Nie można mieć wszystkiego! Większości ludzi nie interesuje żadna demokracja, rządy prawa, sądy i inne sprawy miłe sercom „osób o wysokim kapitale kulturowym”. Jeśli zaś demokracja i kultura jest w naszym kraju domeną mniejszości, to pozostaje mobilizowanie własnego elektoratu. Żadne rajdy po „naszabeatkowym” Podkarpaciu nie pomogą – wygrać wybory można tylko dzięki zagnaniu do urn wyborczych wszystkich ludzi posiadających jakąś świadomość obywatelską i przynajmniej elementarne rozumienie wartości konstytucyjnych. Jeśli tacy ludzie stanowią ok. 40% społeczeństwa (12 mln wyborców) i uda się sprawić, aby zagłosowało w wyborach 75% z nich (9 mln – znajdziecie nas w sieci!), to przy frekwencji ogólnej 60% (18 mln), można wycisnąć do 50% głosów. Oczywiście, są to założenia optymistyczne, ale nawet gdyby to było 45%, to już można odepchnąć PiS. Rzecz jasna, pod jednym warunkiem – że głosy nie zostaną rozproszone, a więc cała koalicja pójdzie ławą. Każdy odszczepieniec, idący po swoje wyimaginowane 5% lub tylko po dotację (3%) będzie warchołem na usługach Kaczyńskiego. Jakie dwa bloki? Przecież to oznacza przegraną! I trzeba to mówić głośno, nie przebierając w słowach! Tak jak głośno mówiliśmy w 2015 roku, że jak Miller z Palikotem i Nowacką będą udawać, że „jednoczą lewicę”, to dostaną 7,5% i złożą Polskę u stóp prezesa (dokładnie to pamiętam, te rozpaczliwe smsy „dostaniecie 7,5%!). Tak się wtedy stało i stanie się dokładanie to samo, gdy znów wygra narcyzm, egoizm i mitomania pewnych panów, zapowiadających dziś, że oni jednak chętniej osobno. Od dojrzałości i odpowiedzialności dosłownie kilku osób zależy dziś los naszego kraju. To potwornie frustrujące, gdy ludzie, od których tak bardzo jesteśmy zależni, zachowują się jak dzieci. Albo jak cyniczni macherzy od politycznego biznesu, gotowi nawet na kolaborację z reżimem, byle by utrzymać swoje intratne interesiki w terenie.
Biję się w piersi – jako komentator pomyliłem się sromotnie, wieszcząc po wielokroć rychły upadek Jarosława Kaczyńskiego. Ale w innych dużych sprawach miałem rację i przewidywałem poprawnie. Może więc warto przynajmniej przeczytać, polityczko, polityku, dziennikarko, dziennikarzu. Straszne bachory czasem mają więcej słuszności, niż gotowi jesteśmy przyznać na głos.
Wybory do PE zrealizowały scenariusz, przed którym jako KOD ostrzegaliśmy Grzegorza Schetynę. Ryszarda Petru, Włodzimierza Czarzastego i innych liderów już w roku 2016. Pod auspicjami KOD i patronatem Mateusza Kijowskiego (mającego wówczas bardzo znaczny autorytet społeczny) oraz Janusza Onyszkiewicza zorganizowaliśmy komitet porozumiewawczy partii opozycyjnych pod nazwą Komitet Wolność Równość Demokracja. Nasze przesłanie było jasne: z PiS można będzie wygrać tylko idąc szeroko, w koalicji wszystkich liczących się sił opozycji, lecz tworzenie tej koalicji trzeba zacząć już teraz, aby społeczeństwo mogło się z tym oswoić, zaś politycy zaufać sobie i stworzyć wspólne minimum programowe. Niestety, na kilkanaście bodajże spotkań KWRD największa partie przysyłały działaczy z drugiego szeregu albo i nikogo. Zwłaszcza Grzegorz Schetyna zignorował tę inicjatywę. Po co miałby się na nam lansować Kijowski i jego ludzie? Trzeba będzie, gdzieś tam przed wyborami, to się koalicję zrobi. I to myślenie się zemściło. I co, nie warto było słuchać mądrych ludzi, na czele z Januszem Onyszkiewiczem? Słuchanie niestety nie jest mocną stroną narcystycznych przywódców. Oni zawsze wiedzą lepiej, a po przegranej mają na wszystko wytłumaczenie.
Jestem niepoprawnie naiwny, wierząc, że może tym razem posłuchają. Nie mnie oczywiście, patentowego krzykacza, lecz innych, mających u polityków i dziennikarzy jakiś autorytet – o ile zechcą się ujawnić z głosem rozsądku. Bo w tej kakofonii obłudy, naiwności i mitomanii poważnym ludziom niełatwo przychodzi zabierać głos. No więc, co też trzeba zrobić, żeby te wybory wygrać?
Otóż trzeba zrobić dokładnie to, od czego odżegnują się mdli i oportunistyczni politycy. Trzeba straszyć PiSem, i to straszyć na całego! A jednocześnie zapowiadać rozliczenie wszystkich afer i nadużyć do samego końca i do samego dna – od Warszawy po Pcim. Niech się boją, a nasi niech poczują krew politycznej wendety. Niech wyborcy się cieszą, że „będzie się działo”. Niech im się chce zagłosować, aby to zobaczyć na własne oczy. Niech nowy cowboy przypomni im, gdzie mają być w samo południe!
Trzeba naszym opowiedzieć dwie historie – o Polsce oligarchii i Orbanowskiej dyktatury w razie wygranej PiS i Polsce żelaznej konsekwencji w przywracaniu prawa i sprawiedliwości w razie zwycięstwa opozycji. Opozycja musi mieć plan konkretnych ustaw naprawczych, restytuujących niezawisłość sądów i niezależność wymiaru sprawiedliwości, służbę publiczną i media publiczne. Musi też mieć jakiś program pozytywny, choćby kilka haseł. Rzecz jasna, program, w którym jest jakaś moc, sprawczość, bo pod jednym względem Kaczyński zawsze miał rację – polskie państwo zawszy było słabe, „impossybilne”. Koalicja musi być sexy, czyli wyrazista, nielękliwa. I wcale nie musi mieć jednej twarzy, charyzmatycznego przywódcy. Rozsądni ludzie wcale tego nie oczekują. Żądają od polityków racjonalności i wiarygodności, a nie boskiego szału.
Gdyby nad minimum programowym opozycji dyskutowano od trzech lat, tak jak to proponowaliśmy w ramach inicjatywy KWRD, nie byłoby dziś żadnego problemu. A tak, trzeba wymyślić coś ad hoc. Co to mogłoby być? Gdybym miał coś zaproponować, licząc się z różnicami poglądów koalicjantów, to skupiłbym się na kilku punktach. Z konkretów: przywrócenie handlu w niedzielę, nowe przedszkola i żłobki, usprawnienie i doinwestowanie sądów, zwłaszcza gospodarczych, program ekonomicznego budownictwa komunalnego na gruntach publicznych, podniesienie płac w służbie zdrowia i wyrównanie braków kadrowych wśród pielęgniarek i lekarzy, a tym samym poprawienie dostępności świadczeń medycznych, ratunek dla psychiatrii (zwłaszcza dziecięcej) i wsparcie epidemiologicznie najbardziej istotnych dziedzin medycyny (gerontologia, neurologia), wsparcie dla transportu publicznego na wsi, likwidacja Centralnego Portu Lotniczego, na rzecz rozbudowy istniejących lotnisk, zatrzymanie budowy „przekopu”, wprowadzenie dobrowolnej edukacji seksualnej do szkół oraz przeniesienie lekcji religii na pierwszą i ostatnią godzinę zajęć, komisja do spraw pedofilii, ustawa reprywatyzacyjna, dająca skromne rekompensaty i porządkująca stosunki własnościowe, przywrócenie cywilizowanych praw handlu ziemią, rozbicie imperium Lasów Państwowych, ograniczenie myślistwa i wycinki drzew, podniesienie podatków dla bogatych oraz kwoty wolnej od opodatkowania, podniesienie akcyzy na alkohol i papierosy. Ze spraw bardziej ogólnej natury: wzmocnienie podmiotowości samorządów na poziomie gminy i powiatu, wdrożenie planu wygaszania energetyki węglowej i rozwoju nowoczesnych technologii energetycznych, wzmocnienie prawnej ochrony parków narodowych i rezerwatów, przygotowanie infrastruktury wodnej, w związku ze spodziewanym ocieplaniem się klimatu, wejście na drogę przyjęcia euro w ciągu 10 lat, zwiększenie transparencji i podmiotowości państwa w relacjach państwo – Kościół, naprawa dyplomacji i przywrócenie zrujnowanych relacji z Unią Europejską, poprawa stosunków z Rosją i ożywienie handlu ze wschodem, restytucja zdewastowanych przez czystki Macierewicza kadr wojskowych, doposażenie policji.
To tylko przykład. Rzecz w tym, aby program był, i to konkretny. Polsce inteligentnej i myślącej demokratycznie nie potrzebna jest tłusta wyborcza kiełbasa. Obywateli nie trzeba przekupywać, ba, można im nawet podnieść podatki – byle by widzieli, że ma to sens, bo państwo będzie mocniejsze, bardziej praworządne i racjonalne. Koalicja musi wykrzesać z siebie ducha walki. Musi być lwem, a nie misiem, występującym na ludowych festynach. To musi być brutalna kampania, prawdziwa gra o wszystko, której stawką jest przetrwanie demokracji w Polsce. To nie są żarty – przykłady Erdogana, Orbana i wielu innych pokazują, że całkowity demontaż demokratycznego państwa prawa jest jak najbardziej możliwy, a ustanowienie partyjno-biznesowej oligarchii może zająć ledwie kilka lat.
Kaczyński nie zawaha się rzucić na szalę wszystkiego, co ma. PiS uczyni wszystko, by zagnać do urn cały swój elektorat – wszystkich prostych ludzi, wszystkich ludzi biednych, wszystkich ludzi zaczadzonych nacjonalizmem czy bigoterią. Jego łowiskiem jest połowa społeczeństwa. Łowisko kolacji jest nieco mniejsze, ale za to łatwiejsze do zaktywizowania. Wygramy te cholerne wybory tylko wtedy, gdy uda nam się przez lato rozpalić w ludziach emocje podobne do tych, które przyniosły nam (nieznaczne, lecz decydujące) zwycięstwo nad PZPR w roku 1989. Albo ludzie uwierzą, że trzeba obalić tę neo-komuną, albo nie uwierzą, że jest to możliwe i wybiorą urządzanie się w czarnej d… A wtedy mamy PRL bis. Karty (słabe, bo słabe) są w Waszych rękach, nasi kochani przywódcy. Zabierajcie się do roboty: porozumienie, program, dobre materiały do sieci i na plakaty, a przede wszystkim mocne listy, z nowymi, wyrazistymi ludźmi, niekoniecznie z partyjną legitymacją. Bez otwartych, ciekawych list, bez rywalizacji samych kandydatów, bez energii i odwagi nic z tego nie będzie. Teraz, już, nie ma ani dnia do stracenia! Kto nie z nami, ten przeciwko nam. Żelazna pięść. Nie spieprzcie tego!
--
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin