Elbereth
Dołączył: 05 Lut 2007
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 1:41, 07 Lut 2007 Temat postu: Huragany i inne kaprysy klimatu |
|
|
Wszystkim nam ostatnio dają się we znaki wichury w Polsce, prawda? Są jednak tereny, gdzie oznaczają one niewyobrażalne tragedie. Jedną z największych był huragan Katrina w 2005 roku, który "zmył" w dosłownym prawie sensie Nowy Orlean z powierzchni ziemi..
Tak się złożyło, że byłam dośc blisko katastrofy, wystarczająco, aby zapadło to we mnie już na całe życie.
Za namową Taty chciałam się tym z Wami podzielić.
**********
Carnival Sensation. Koniec rejsu. Ze sceny w statkowym Atrium obserwujemy z zespołem kolejkę pasażerów ustawiających się do okienka recepcji. Praktycznie widok ten jest identyczny każdego dnia. Ludzie rozbawieni, często podpici, nie zwracający najmniejszej uwagi na grających muzyków traktują ich bardziej jako element dekoracji. Może tym razem jakoś spokojniejsi, bez śladu rozbawienia, może mówią bardziej przyciszonymi głosami. Nawet nie wiem. Nauczyliśmy się po miesiącach pracy, że nie należy zwracać uwagi na pasażerów. Gramy swoje dwie godziny i schodzimy ze sceny, jakby nas tam wogóle nie było. Chyba, że ktoś klaszcze gdy trafi na ulubiony utwór. Wtedy uśmiechamy się w wyuczonym amerykańskim stylu i też schodzimy ze sceny. Opuszczamy pokłady dla gości i na crew area zajmujemy się swoimi sprawami.
Następnego ranka, jak co 5 dni goście schodzą ze statku. Tylko, że jak podają nam przez głośniki, zmienił się nam port docelowy. Jesteśmy w Galveston w Teksasie. Dowiadujemy się, że Nowego Orleanu już nie będzie. W kabinach nerwowo oglądamy CNN. Z godziny na godzinę świat zewnętrzny zaczyna docierać. Jedna z tancerek wraca z płaczem na crew area. Miała za zadanie asystować pasażerom przy opuszczaniu statku. Otoczyło ją kilkaset osób pytając, dokąd mają iść. Wszyscy byli z Nowego Orleanu. Powiedziano im, że nie mogą wrócić. Pod statek podstawili autobusy mające zawieźć ich do Houston, na stadion. Chyba.
Na zebraniu departamentu muzycznego dowiadujemy się, że nasz kolega gitarzysta również mieszkał w Orleanie. Po twarzy wysokiego, trzydziestokilkuletniego faceta płyną łzy. Nikt nie śmiał o nic pytać. Na szczęście jednak jego żona i dwójka dzieci zdążyły wyjechać.
W Teksasie na statek wchodzą nowi pasażerowie. Rejs rozpoczyna się jakby nigdy nic. Tylko CNN oglądamy prawie bez przerwy. Na meksykańskiej wyspie Cozumel na Sensation przychodzi wiadomość, że została jednym z trzech statków wyczarterowanych przez FEMA (Federal Emergency Management Agency) i będzie służyć ewakuowanym z Nowego Orleanu za tymczasowy dom na co najmniej 6 miesięcy.
Wśród załogi chaos. Przez następne kilka dni nie wiadomo co przyniesie kolejna godzina. Wydzielono grupy, które mają zaopiekować się nowymi gośćmi. Bez psychologicznego przygotowania i doświadczenia personel różnie okazuje zdenerwowanie. Niektórzy zamykają się w kabinach uznając, że ich to nie dotyczy. Inni oferują współpracę członkom FEMY. Jednej nocy rozbrzmiewa alarm medyczny - jedna z tancerek usiłuje podciąć sobie żyły. Może pijana, może tak słaba, że nie wytrzymała napięcia. Wysyłają ją pod eskortą do domu następnego dnia. Po dwóch dniach oczekiwania okazuje się, że ewakuowani odmawiają przeniesienia na statek. Sama myśl o tak bliskim sąsiedztwie wody jest dla nich przerażająca. Poza tym wciąż oczekują na połączenie z rodzinami. Wreszcie Fema decyduje się popłynąć na Sensation wprost do Nowego Orleanu, aby stamtąd ściągać ocalałych z powodzi. Pojawiają się czarne opowieści wśród załogi. Nawet według dziennikarzy liczba ofiar rośnie do 10 tysiący, a wody otaczające Orlean w oczach wyobrażni wypełniają się rozpadającymi się szczątkami ludzkimi i zarazkami cholery. Kolejny dzień przynosi ulgę. Ofiar jest kilkaset a nie tysiące. Dowiadujemy się, że wysyłają nas do domów.
Ludzkie umysły działają w zagadkowy sposób. Jedni, broniąc się przed dramatem większym niż są w stanie ogarnąć, izolują się od niego, nie patrząc, nie widząc, nie przyjmując do wiadomości. Inni czerpią niemal masochistyczną przyjemność w roztrząsaniu i ubarwianiu wszystkich szczegółów. Własne problemy stają się nagle małe w obliczu tragedii, której ofiarami są inni. Jest nad kim się poużalać, współczuć, samemu czując się lepszym. Jeszcze inni czują się winni. I zdają sobie nagle sprawę, jak kruche jest życie, jak szybko można stracić wszystko, co gromadzilo się latami. I powstaje pytanie "czemu oni a nie ja?" Niektórzy zaczynają się modlić. Inni zastanawiać. Czy jest Ktoś, Coś - do Czego można zawołać o litość. Jeszcze inni dochodzą do wniosku, że to kara. Boża? Losu? Planety?
Boża za historię ludzkości, która rozprzestrzenia się dumnie uznając się za jedyny inteligentny gatunek życia na Ziemi i w kosmosie. Losu za poczucie złudnej siły, że człowiek może wszystko kontrolować. Planety za wszystkie wojny i zatruwanie środowiska.
Jak więc opisać to, co stało się w Nowy Orleanie? Huragan zabrał życie setkom. Odebrał domy tysiącom. Miliony zmusił do myślenia. I zastanowienia: kiedy następny? I kiedy w telewizji dumnie mówią, że następnym razem ludzie będą lepiej przygotowani - uśmiecham się z ironią. Ludzie dużo mówią. Jeszcze więcej krzyczą. Im więcej, tym bardziej są bezbronni. W Indonezji, w World Trade Center w Nowym Jorku, w Orleanie. Tak jak zawsze byli, od początku świata.
Można wyśmiewać Apokalipsy, Nostradamusy, wszystkie przepowiednie grożące rychłym końcem świata. Można uśmiechać się z ironią na powtarzające się "przekazy" od różnych nawiedzonych opowiadających o jakichś tam aniołach czy kosmitach. Że wszyscy w kółko gadają to samo. Jakieś tam wezwania do pokoju na świecie. Do ratowania systemu ekologicznego, który wisi na krawędzi przetrwania. Do zmiany w sposobie myślenia. Do pokory - że człowiek nie jest aż taki wszechmocny. Ani doskonały. A Homo Sapiens nie brzmi dumnie. Ale gdy śmiech ten jeszcze brzmi, gdzieś tam znów trzęsie się ziemia. Giną kolejne setki ludzi. Na Atlantyku tworzą się kolejne huragany.
A jakby uruchomić wyobraźnię... Musi to być niezły widok dla istot spoza Ziemi (zakładając, że istnieją naturalnie). Patrzeć na te miotające się miliony, które uważają, że zawsze wygrają. I może to właśnie Oni, w swoich Latających Spodkach, uśmiechają się z ironią. Bo planeta sobie poradzi. Ziemia odrodzi się czysta i piękna, pozbywszy się zarazy jaka toczyła ją od wieków. Odetchnie świeżym powietrzem i życie rozpocznie się od nowa...
*********
[/img]
Post został pochwalony 0 razy
|
|